Z założenia miała być podróżą do orientu, pokazać oblicze dżungli. Połączyć nuty balsamiczne z ziemnymi. Tyle za oficjalnym głosem Villoresiego, który chyba mówi o tym czym „miało być” Patchouli, a nie o tym czy jest w rzeczywistości.
Osobiście, znacznie łatwiej utożsamiam Patchouli z naszą ziemią i z obecnym czasem, choć nie mogę całkowicie wyrzec się wspomnienia ciepła. Bo Patchouli ma dwie twarze i tym torem pójdzie ta recenzja…
__________________________________________________________
Patchouli, FAŁSZ
To zapach butwienia. Niemal rzeczywisty zapach mokrego, starego drzewa, które z każdą sekundą traci swoją cząstkę. Grzybnia jest niemal namacalna, taka cielesna. Ale to właśnie ona pochłania drzewo, niszczy, świdruje, wgryza się w coraz głębsze warstwy i zamienia w pył. Obraca coś w nic.
Patchouli jest wilgotna, niemal śliska. Woda została jednak do cna wchłonięta przez pustoszące grzyby, niszczone drzewo oraz glebę. Na nic się zdadzą poszukiwania czystej cieczy, bo każda jej kropla została przez coś zagarnięta. Kompozycja jest zimna. Czuć w niej tchnienie morowej zarazy. Paczula dosadnie prezentuje swoje najstraszniejsze odbicie- mokre, zimne, pełne choroby. Nie dla mnie, nie dla mnie Patchouli.
__________________________________________________________
Patchouli, PRAWDA
Pamiętacie film „Kevin sam w Nowym Jorku” (któż go nie oglądał?)?
W filmie wystepuje bezdomna kobieta, karmiąca gołębie w Central Parku. Mały Kevin spotyka ją w środku nocy. Zaczyna uciekać przerażony, jednak nie ulatuje daleko, gdyż stopa klinuje się między kamieniami. Kobieta podchodzi do dzieciaka i uwalnia jego nogę. Kevin biegnie dalej. W pewnym momencie się zatrzymuje. Dochodzi do wniosku, że właściwie w bezdomnej nie ma niczego przerażającego. Odwraca się i podchodzi do kobiety. (…) W końcowej części filmu wręcza jej jedną z dwóch turkawek na znak wiecznej przyjaźni…
Podobnie jest z Patchouli Villoresiego, to przerażająca, niosąca zarazę kompozycja, której prawdziwe oblicze jest ukryte. To zapach, który trzeba oswoić. Wydaje się traumą na początku, ale tak naprawdę nie ma się czego obawiać. Porzucając fałsz, możemy zobaczyć miękką odsłonę drzew, cielesne piżmo (szczególnie po dłuższym czasie). Z wszechobecnego chłodu wyłapiemy ciepłe promyki październikowego (polskiego) słońca.
To paczula-tarcza, która stanie się naszym sprzymierzeńcem, jeśli tylko jej zaufamy.
Nuty: paczula, lawenda, drzewo sandałowe, drzewo cedrowe, wetiwer, mech dębowy, piżmo, benzoes
Rok powstania: b.d.
Twórca: Lorenzo Villoresi