Santal Blanc to chyba jeden z najmniej docenianych „Lutków”. Nie bez przyczyny, bo olejek z drzewa sandałowego jest składnikiem wymagającym dużego kunsztu perfumiarza. W zależności od podejścia możemy otrzymać niemal czysty zapach drewna sandałowego lub kompozycję zbudowaną na podstawach z tej ingrediencji. Lutens i Sheldrake poszli trochę inaczej. Wybrali drogę pośrodku.
Fot. Santal Blanc; Ryc. Sandałowiec Biały.
Z jednej strony mamy krystaliczne, czyste, świecące, lekkie drzewo sandałowe, które jednak jest dość ubogie w typową drzewność. Drugą twarzą Santal Blanc są rozwodnione nuty poboczne, przede wszystkim różowy pieprz i jaśmin. Letnia woda leje się strumieniami. No cóż, brakuje tu sandałowej głębi.
W porównaniu z sandałowym kuzynem z Mysore, Santal Blanc traci jeszcze więcej. Choć kompozycje są tak różne, że niezmiernie trudno je porównać. O ile Santal de Mysore porywa swoją głębią, tajemnicą i wiekiem, o tyle Santal Blanc wszystkie karty odkrywa na raz.
Nie jest ani prosty, ani trudny. Jest głęboko niecharakterystyczny, niemrawy, bardziej kwiatowy niż sandałowy, trochę pieprzny, może massmarketowy, zbyt biały. Szkoda, naprawdę szkoda, bo samo drzewo sandałowe w Santal Blanc zostało ujęte w ramy rzadko spotykane, szklane, zimne, młode, dziwne, nie drzewne, a krystaliczne.
Santal de Mysore jest mrocznym, starym lasem- Fangornem chciałoby się rzec. Natomiast Santal Blanc to przestrzeń okalająca Edoras, to zapach wiatru z niemal niewyczuwalnymi Simbelmyne rosnącymi nad czekającymi na przebudzenie władcami Rohanu…
Simbelmyne (niezapominajka) na tle kurhanu.
Nuty: białe drzewo sandałowe, różowy pieprz, kozieradka, jaśmin, irys, róża, benzoes, piżmo
Rok powstania: 2001
Twórca: Christopher Sheldrake