Najnowsza kompozycja z Bond Street. Ostatni z wielkiego trio, które zostało poświęcone Andy Warhol`owi- Lexington Avenue. Po Silver Factory (2007) i Union Squere (2008) postanowiono uwiecznić w perfumach pierwsze mieszkanie Andy`ego. W sumie jak na tę markę to poziom jest całkiem przyzwoity.
Owoce i migdały mimo wszystko nie okazują się koszmarem. Początek jest więcej niż ciekawy. To przeniesiony z A la figue! obraz lekko słodkiego i kwaśnego owocu. Z tą różnicą, że bez zgnilizny i prostactwa, które wyróżniało figowca Satellite. Lexington Avenue dryfuje w kierunku łagodnej mleczności, która dodatkowo podkreślana jest przez migdałowe akordy.
Nie posunę się do stwierdzenia, że jest to zapach wielkiej wartości, ale w gorący dzień podczas spaceru po betonowej stolicy, daje wrażenie nie tyle świeżości co bariery przed środowiskiem. Dawno nie czułem się tak „otulony” zapachem.
Co dziwne w składzie wymieniana jest piwonia, karmel i drzewo sandałowe. Absolutnie nie dają się tam poznać od swojej killerowatej strony. Nie wiem jak pachnie piwonia w perfumach, ale słysząc wszystkie negatywne głosy to śmiem twierdzić, że w Lexington Avenue jest niewidoczna. Karmel owszem, możliwy do detekcji, choć nie jest inwazyjny. Jego zadania sprowadza się do towarzyszenia migdałom i nadaniu tej lekkiej, kremowo owocowej poświaty.
W nos rzuca się jeszcze jeden aspekt tego pachnidła. Otóż ono jakoś specjalnie się nie rozwija. Coś na kształt utworzenia jednej nuty i zarzuceniu podziału na głowę, serce i bazę. Nie jest to wada, bo Lexington Avenue świetnie się broni taki jaki jest.
Przy wypisywaniu nut zauważyłem, że warto wyjaśnić czym jest creme brulée.
Tłumaczenie dosłowne to „przypalony krem”. A w praktyce jest to francuski deser oparty na ubitych jajach, cukrze i śmietanie z dodatkiem wanilii i czekolady. Najlepszą częścią jest część wierzchnia złożona z kruchej i cienkiej warstwy karmelu. Smacznego!
Nuty: cyprys, anyż, pieczone migdały, piwonia, drzewo sandałowe, creme brulée
Rok powstania: 2008
Twórca: Claude Dir