Nie mogłem się oprzeć porównaniu Black Cashmere. I nie wiem jaki diabeł mnie podkusił, żeby to zrobić. Nosząc czarne dziecię Micallefów uznałem je za najznośniejszą z morskiej czwórki. Zresztą, kto zrobiłby inaczej mając do wyboru mizerną różę, świeżaka-piżmaka, brudnego bobra i Black Sea z kadzidlanymi akordami. W ten sposób kompozycja miała obronić honor marki. Stało się jednak zupełnie inaczej.

Black Sea to karykatura klasyka Karan, zupełnie przecwelowana, całkowicie bierna. Mówiąc prosto, Morze Czarne śmierdzi. Capi zlewanymi do niego odpadami, ściekami, pomyjami kadzidła i drzewa. Nie będę przeczył, że nuty żywiczne i drzewne się tam kreują, ale sposób w jaki to robią jest po prostu beznadziejny. Kiedy Black Cashmere meandruje między palonymi drwami, ocieka subtelnym olejkiem, nie daje się odkryć do końca, Black Sea mówi prosto, cichym głosem, z kroplówką, która wisi u wezgłowia tych perfum.
I dopiero zestawiając te dwie kompozycję, widzę jak szalonym pomysłem, było uznanie czarnego Micallefa za bohatera serii. Twórca- Pan Nejman- rzucił się na głębokie wody w potężny sztorm, i niestety umiejętności zabrakło. Początek- chemia, środek- chemia, baza- chemia. Chemiczne jest kadzidło i chemiczne są drzewa. Chemią wieją przyprawy, które tworzą obraz wypłukiwanych z gleby nawozów.

Teraz wiem, że jest to największa wpadka z morskiej serii. Pomysł był ambitny, ale zabrakło możliwości. Można zadać sobie pytanie, do czego dąży marka, w której odnaleźć możemy takie kroki milowe każdego perfumaniaka jak Gaiac, Aoud Homme czy Patchouli. Cała seria jest marna, bo zrobiona z najtańszych składników. Dawno nie miałem okazji poznać, czegoś tak beznadziejnie spartaczonego i syntetycznego.
Quo Vadis?
Nuty: olibanum, labdanum, konwalia, goździki, pieprz, cynamon, drzewo cyprysowe, drzewo gwajakowe, drzewo cedrowe, drzewo sandałowe, wanilia
Rok powstania: 2007
Twórca: Geoffrey Nejman