Te nazwy już mnie nie dziwią, same zapachy też nie. Fat Electrician to kolejny już punkt na spadającej prostej, która nie ma przed sobą perspektyw na zmianę kursu. Jest nudno i do bólu męsko. Podtytuł nosi nazwę „semi-modern vetiver””, ale ja nie dostrzegam tu żadnego modern. Męska, skostniała klasyka, która od początku do najgłębszej bazy czerpie z rzeczy znanych i, co więcej, oklepanych.
No to lecimy. Spirytusik odparował. Jest wetiwer w formie zasuszonej, drapiącej. Zawieszone zioła na strychu pokryte wiekowym kurzem są wciąż zielone. Chloroplasty zastygłe w gorącym podmuchu wciąż mają swój barwnik, choć życie uszło z nich wieki temu. Mnóstwo roztoczy, które są nie do zobaczenia, pałęta się po całej przestrzeni. Fat Electrician nie jest wcale gruby. To chude chłopisko, naznaczone mijającym czasem i zmieniające się w formie wetiweru.
Główny składnik nie jest dymny jak w Encre Noire czy Fumidusie. Nie jest też świeży i lekki do czego przyzwyczaił nas choćby Guerlain. To wersja rodem z pierwszej Trójki Six Scents- wersja ze strychu. Mogąca być ciekawą, ale w tej kompozycji będąca nudną. Czas kieruje Fat Electrician na tory jeszcze bardziej zakurzone, pozbawione słodyczy, która miała nadejść wraz z wanilią i palonym opoponaksem. Ja tych dwóch nuty nie potrafię w całej kompozycji nawet przez moment dojrzeć. Jest mirra- to fakt. Wersja mdła, wywołując wręcz nudności, oleista, ale zjełczała.
W sumie to chyba najsłabsza z kompozycji Etat Libre d`Orange jakie wąchałem do tej pory. Brakuje nośności, ducha wetiweru. Prawdę mówiąc, Fat Electrician jest słabowity i nienajedzony. Dużo kurzu z niczego. Seksu nie odnotowano.
Nuty: wetiwer, wanilia, mirra, opoponaks
Ocena ogólna: 2/10
Twórca: Antoine Maisondieu
Rok powstania: 2009