Próżno doszukiwać się dymnego, przesłodzonego widma, które stało się rdzeniem bardziej znanej interpretacji drzewa gwajakowego od Martine Micallef. Z drugiej strony nie jest to kompozycja, która ucieka poza drzewny wymiar ram tytułowej ingrediencji. Jest więc słodko, waniliowo, z pewną dozą pudru, waty wręcz i ciut ostrych drzazg gdzieś przy dnie.
Gaiac 10 to kompozycja należąca do serii City Exclusives, która obejmuje również parę innych kompozycji tj. Musc 25 (Los Angeles) czy Aldehyde 44 (Dallas). Każde z nich dostępne oczywiście tylko w jednym, jedynym mieści. Szczęśliwy traf sprawił, że przez krótki czas miałem do dyspozycji piękne flaszki całej serii. Teraz zrzucamy otoczkę marketingową i z bólem serca trzeba stwierdzić, że nie są to Bóg-Wie-Jakie perfumeryjne szczyty. Kompozycje dobre, nawet bardzo dobre, ale nie doskonałe.
Japonia i największy na świecie obszar metropolitalny Tokio to właśnie miejsce, któremu poświęcono Gaiac 10. W mainstreamowych klasyfikacjach siedziałby na półce męskiej. Zaczyna się ostro, niemal brzozowo, aby za moment spaść w lekkie, pudrowe akordy. Przejście jest nagłe i okazuje się szokiem. Zaczyna wypływać elegancja, wypolerowane poręcze na Titanicu, naoliwiony zegar, zapach białego wina. Czasami trudno uchwycić, że drzewo gwajakowe jako takie jest meritum tej kompozycji. Olbrzymia ilość białych piżm przestawia Gaiac 10 na sandałowe brzmienie, które stoi w opozycji do ledwo dymnych, ale przeszywających cedrowo-olibanowych nut. Pozorna harmonia trwa, a miękkie poszycie drewna zdaje się maskować spięcia.
To moja skóra wysiada, mój nos zawodzi. Ja dosłownie czuję, że tam coś się musi dziać, że zaraz objawi mi się Lir lamentujący nad umarłą Kordelią, że…
Ale nic takiego się nie dzieje, wszystko zostało ugłaskane i pokryte ładnym, czystym obrusem. Ładnym i czystym.
Nuty: drzewo gwajakowe, drzewo cedrowe, olibanum, piżmo
Rok powstania: 2008
Twórca: Annick Menardo