Udało mi się pożyczyć próbki mało znanej w Polsce marki Strange Invisible Perfumes. Dzięki Bogu nie jest to kalka marek takich jak Ava Luxe czy Dawn Spencer Hurwitz, gdzie w biednych flaszkach znajdowały się dość toporne (choć czasami bardzo ciekawe) kompozycje. Strange Invisible to ma bardzo ładne flakony, niezłe nazwy, choć z zapachami różnie bywa. Ich kompozycje mają certyfikat Eco-CERT, który zapewnia ponad 90% udział substancji naturalnych w tworzonych perfumach, czyli sztuki perfumeryjnej na najwyższym poziomie spodziewać się nie możemy, ale jednak jedną wielką perłę znalazłem i perełki mniejsze też. Ceny ich kompozycji są raczej zaporowe, bo od 135$ do 230$ za 50ml to jednak lekka przesada. Twórczynią jest Alexandra Balahoutis. Nieznana. Pewnie nie chcieli jej nigdzie to własną firmę otworzyła. A przechodząc do konkretów:
Aquarian Roses pachnie jak woda różana z Bułgarii, której pewną ilość mam do porównania. Zestawienie z olejkiem różanym z Doliny Róż to oczywiście bezsens, bo moc rażenia czystego składnika wielokrotnie przewyższy nawet ekstrakt perfum. Wobec tak postawionej sprawy uważam Aquarian Roses za najbliższą ideałowi twarz róży. Ale na Boga, kto chce pachnieć jak olejek i wydawać na to kupę kasy. Sztuka perfumeryjna na poziomie dziecka.
Nie lepsza pod tym względem jest kompozycja o nazwie Epic Gardenia, która jednak posiadła przyjemny kwiatowy aromat położony na ciemnozielonej, niemal mszystej bazie. Nie jest to zapach beznadziejnie dosłowny a zawieszony między mrocznym lasem i promienną gardenią. Niezły.
Fair Verona to wariacja nt. jaśminu. Znowu bardzo kwiatowa, zabójczo intensywna, słodka i ulepna. Poza tą jedną rośliną nic nie czuć innego. Ani fair, ani Verona. Jaśmin w koszmarnym wydaniu.
Za to woda perfumowana o nazwie Urban Lily prawie zasłużyła na oddzielną recenzję. Pachnie ogórkiem zanurzonym w tonach kwiatowego miodu. Ma być z definicji zapachem konwaliowym, ale jakoś trudno mi dostrzec tu cokolwiek z tych białych, niewinnych dzwoneczków. Zapach jest skrajnie toporny i mało zmienny. Topiony ogórek. Straszne badziewie, ale tak straszne, że wciąż się zastanawiam czy nie rozwinąć tej myśli. W zasadzie to kojarzy mi się z zapachem wiekowych ludzi, z domem starców, ma w sobie jakąś taką słodką fizjologiczną nutę połączoną ze świeżością środków myjących. I jeszcze ta nazwa, Urban Lily. Kto ją wymyślił?
Tosca to jeden z nielicznych ekstraktów (Pure Perfume) jakie poznałem. Toskanii jednak nie odnotowano, bo jest to klasyczne ujęcie fiołka, słusznie powiedzieć absolutu z liści fiołka. Przy okazji wspomnę, że nie można ich używać w organicznych kompozycjach, ale tutaj do ekstrakcji wykorzystano organiczny alkohol, więc i zapach fiołkowych liści może stanowić serce zapachu. Nawet nie tyle serce, ile cały zapach po prostu.
Pierwszą kompozycją, która pachnie perfumeryjnie, a w dodatku całkiem znośnie jest Moon Garden. Odwołanie do nokturnalych idei księżycowych ogrodów jest może zbędne, ale sam zapach jest ciekawy. Wyraźnie wyczuwalne kwiaty w ostatecznym rozrachunku dominują nad metalizowaną żywicą. Na początku całkiem przyjemnie się to nosi, bo Moon Garden zaskakuje zmiennością. Roniące drzewa są otoczone kwiatową, dość odurzającą nutą, ale nie duszącą. Nawet miejsce dla dymnych strużek się znalazło. Nieźle.
Kolejną różaną wariacją jest Prima Ballerina. Efektu wody różanej nie pozbyto się, ale na szczęście wpleciono zielone iskry. Zapach dość znacząco rozwija się na skórze, ale w sposób zupełnie przewidywalny. Cytrusowa głowa, zielone serce, różano-pudrowa baza. Z czego trzeci element zaczyna się po pięciu minutach, a po pół godzinie już nic nie czuć.
Ukwiecona ambra stała się tematem zapachu L’Invisible. Momentami lekko ociera się to o wrażenie szypru, bo jest i róża, i mech, i cytryna w głowie. Mimo wszystko to również jest woń ulepkowata, rozwrzeszczana, bardzo niespójna.
Po prostu wiedziałem, że któryś z zapachów Strange Invisible wywoła u mnie alergię skórną. Tylko dlaczego jeden z lepszych w ich repertuarze? Magazine Street to wanilia wygrzana w ciepłym lipcowym słońcu. Wspaniałe ciemnozielony doły tych perfum kapitalnie podkreślają tę przyjemną słodycz. W tym wypadku naprawdę trudno dopatrzeć się organiczności, bo Magazine Street jest naprawdę „noszalny” i w dodatku może sprawić przyjemność, zaskoczyć wręcz. W końcu mariaż słodkiej wanilii z wetiwerem nie jest często spotykany.
Poznałem jeszcze trzy ich zapachy, ale to temat na oddzielny wpis z różnych względów. Ogólne wrażenie jest negatywne. Olivia Giacobetti pokazała, że można zrobić kapitalne kompozycje organiczne, do których Strange Invisible bardzo daleko. Różnica klas między Balahoutis a włoszką jest olbrzymia.
Wszystkie fotografie ze strony producenta.