18 kwietnia 2010

Diptyque Feu de Bois oraz Essence of John Galliano

Czasami pustostan mojej wyobraźni mnie zadziwia.

Coś takiego jak zapach do pomieszczeń nigdy nie wzbudziłoby mojego zainteresowania, bo odciśnięte jest w mojej głowie piętno sprayów o kwiatkowym zapachu czy tandetnych plastikowych pojemników z dziurkami i jeszcze bardziej beznadziejną kompozycją w środku z lat 90. I tak mi zostało do dwudziestego roku życia. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na zapachowe świeczki w Galilu dzięki uwadze tamtejszej doradczyni- Ani. Okazało się, że świeczki są fenomenalne, ale jednak w mniejszym stopniu niż perfumy, a w dodatku trudno takie coś recenzować. Przełom nastąpił parędziesiąt godzin temu. W moje łapy trafiły dwa zapachy do pomieszczeń Diptyque, które zmieniły percepcję zapachową o znaczny kąt.

Pierwszym z nich jest Feu de Bois. Jak zapewnia producent ma to być zapach trzaskających drew w kominku. Górale mówią, że są trzy rodzaje prawdy: „cała prawda”, „prawda” i „gó… prawda”, i właśnie to jest to trzecie. To co się dzieje po aplikacji tegoż na skórę ludzkie pojęcie przekracza. Bucha w twarz świeżo wygaszoną wędzarnią, palonymi liśćmi i smażonymi robakami. Nie sądziłem, że room-spray może mieć taką MOC. Wisi to w trójkącie między Black Tourmaline, paczulą Le Labo i Burning Leaves… i tyle Niestety, ale czuć, że nie są to perfumy, bo zapach nie rozwija się w czasie, nie iskrzy, nie żyje. Chyba nie mógłbym nosić perfum, które pachną cały dzień tak samo. Na plus zaznaczam brak uczulenia i wybitną trwałość na skórze. Mimo wszystko Feu de Bois nie nadaje się dla normalnych ludzi a bardziej dla czarownic na dwusuwowej miotle.

Dużo ciszej i pozornie mniej ciekawie zachowuje się Essence of John Galliano. Znowu jest to zapach z kategorii drzewno-dymnej, ale tym razem wreszcie zapach „jako tako” się na skórze rozwija. Początek ma nutę palonego polietylenu (przyjemny, słodki zapach) i gdzieś tam słychać szmery znane z Bvlgari Black. Galliano jest jednak cichy, powoli chodzi po skórze, oplata drzazgami, ale ich nie wbija. Drzewne elementy trącą aptecznością, chemią zaawansowanej technologii, lecz z czasem to wrażenie mija. Zapach staje się po ludzku przyjemny, słodki i zostawia bardzo pozytywne po sobie odczucia. To już mogą być perfumy i gdyby wprowadzić je do tej serii Diptyque to trzecie miejsce (po Philosykosie i Tam Dao) mają z palcem na czubku nosa (żeby brzydko nie powiedzieć).

Konkluzja jest taka, że trzeba wąchać wszystko co pachnie, bo nigdy nie wiadomo na jaki skarb trafić możemy. Dwa spray’e Diptyque są zapachami odbiegającymi od neutralnych założeń marki i porównać je mocą można tylko do L’Eau Trois, choć kadzidła tu nie uświadczymy. Trzeba też pod uwagę wziąć, że same materiały producenta mówią, że room spray’ów używamy do szybkiego, krótkotrwałego nadania zapachu a do dłuższego używamy świec, więc z tego powodu kompozycje te są w kształcie kwadratu a nie piramidy (choć Galliano się rozwija, ale to raczej przypadek niż zamierzony efekt).

Diptyque, Feu de Bois
Nuty: palone drewno
Twórca: b.d.
Rok powstania: b.d.

Diptyque, Essence of John Galliano
Nuty: brzoza, irys, wanilia, piżmo
Twórca: b.d.
Rok powstania: b.d.

Fot. nr 2 pochodzi z motorcity.blogspot.com

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments