Kompozycja wyszła na światło dzienne w chwili bodaj najdotkliwszej zapaści perfum z nurtu głównego. Kiedy półki perfumerii zasypywane zostały ozonowymi interpretacjami świeżości a zapachy wieczorowe reprezentowały pseudodrzewne nowości o wątpliwej urodzie spod sztandaru firmy znanej z końskich siodeł i nozdrzy Elleny wypłynęło Terre d’Hermes. W zasadzie trudno używać wyrazu „wypływać”, bo Francuz rzucił piachem po oczach pogrążonych w świńskim zachwycie nad mizerią. Drobiny wrzynały się w spojówki, łzy leciały strumieniami. Z tego powodu część ludzi do dziś uważa ten zapach za obrośnięte kadzidłem dziwadło, za żywiczne monstrum pozbawione urody, bogate za to w ostre jak brzytwy trawy i kamienne otoczaki.
I prawda jest taka, że tym razem Ellena nie pokazał niczego niezwykłego. Terre d’Hermes, mimo że wybija się na tle półki to nie jest produktem zbyt górnolotnym na jaki kreuje się go w niektórych środowiskach. Ląduje dość blisko Declaration i stanowi dowód na jednorodność talentu Jean Claude’a i fenomenalne początki w jego wykonaniu. Męski Hermes pachnie kamykami i pewnie ta sugestia sprawia, że sporo osób śmie porównywać go do Rock Crystal- śmieszne co nie? Choć może z początku faktycznie ciut podobieństw jest. Niestety, czas działa wybitnie na niekorzyść tej kompozycji i kurtyna typowego męskiego mainstreamu pokazuje się tutaj w sposób dobitny i jednoznaczny. Może nie ma tu typowego patykowego akordu, ale wszystkie żywiczne elementy zostały rozstrzelone, rozdzielone powietrzem, wybitnie zdezintegrowane. Wetiwer zyskuje klasyczny obraz ingrediencji pełnej zieloności i sztandarowo męskiej, ale niespecjalnie uroczej a nudnej wręcz. Z cedrem komunikuje się przez olbrzymi dystans i czasami mam wrażenie, że baza Terre d’Hermes się rozwarstwia a każdy składnik gra co mu ślina na język przyniesie. Wykrywam też geranium i kwaśne cytrusy w głowie.
Wyróżniający styl to jeszcze nie jest potwierdzenie klasy zapachu. Kategoria „męskie” w szufladzie Elleny to najbardziej niedopracowana z nich. Terre d’Hermes nie wnosi nic nowego do twórczości Francuza a boli mocno to, że nie wnosi nic do perfumerii jako takiej. Kreowanie się nutą krzemienia i na siłę tworzenie jej z syntetyków to bardziej akt desperacji niż nieograniczonej inwencji. Powiem więcej. Ta kompozycja pod względem sztuki perfumeryjnej jest najsłabszym ze wszystkich znanych mi zapachów Hermesa. Pomijając samo wrażenie (które każdy może odnieść inne) jest to zlepek różnych nut bez wielkiego pomyślunku, może nawet trochę na oślep mieszanych. Po prostu Freak… i tyle…
Nuty: krzemień, grejpfrut, czarny pieprz, różowy pieprz, geranium, paczula, wetiwer, benzoin
Rok powstania: 2006
Twórca: Jean Claude Ellena
Fot. nr 2 z pu.i.wp.pl