Ostatnio motyw „driftwood” pojawia się coraz częściej. Nie sądzę, żeby z takiego naturalnego pniaka dało się coś wydestylować, więc po raz kolejny (po figach) mamy do czynienia z chemicznym wyobrażeniem zapachu tego wygładzonego morzem pniaka. O Bois Naufrage już pisałem jako ciekawej nowości a dziś staję twarzą w twarz z kompozycją, która spowodowała przyspieszone bicie serce u niejednej osoby. Celem przypomnienia napiszę, że są to perfumy limitowane, zainspirowane zdjęciem Lucien Clergue przedstawiającym kobietę na rzeczonej martwej roślinie.
Sam zapach to niestety nie jest wielka historia. Figowy w klasycznym stylu i przykurzony w lekko ekscentrycznym klimacie. To zdecydowanie może się podobać osobom na początku perfumeryjnej drogi, o niezbyt wyszukanym guście nosowym. Nie jestem w stanie zarzucić wielkich uchybień Guillaume’owi, bo Bois Naufrage jest zapachem dobrym, naprawdę. Pytanie tylko czy szukamy kompozycji „dobrych i przeciętnych” czy obrzydliwych lub rewelacyjnych, ale „jakiś”. Początek jest figowy w stylu Jardins de Kerylos i później schodzi w sterty kurzu, których nie znam z innych mikstur Pierre’a, co może wydawać się dziwne biorąc pod uwagę jego deklarację o zamkniętym warsztacie obejmującym około 70 składników. Nuta głowy mimo wtórności może być od biedy podciągnięta pod ocenę „jakaś”, czego niestety nie da się powiedzieć o następnych etapach. Pełno chemii, białego pyłu a nie soli, proszku do prania, wiór mydlanych z odzysku i braku mocy sprawia, że Bois Naufrage nie miałby szans będąc w linii podstawowej Guillaume. Jako limitowanka zarobi na siebie trochę kasy i zniknie w niebycie. Ładne to może i jest, takie jednorazowe.
Nuty: figa, ambra, neroli, mięta, wetiwer, hedion, irys
Rok powstania: 2010
Twórca: Pierre Guillaume