Część pierwsza znajduje się tu (KLIK).
Po dość długiej przerwie wracam do tematu gardenii, który nie tyle został przeze mnie zapomniany ile dogłębnie zbadany. Stąd wynikała cisza w eterze. Przerwana już.
Kwiat ten należy do tych roślin, które bardzo łatwo tracą swój pierwotny zapach pod wpływem innych składników. To z kolei przekłada się na olbrzymią paletę perfum, które niekoniecznie muszą być do siebie podobne. Powiem więcej, biorąc dwa flakony z napisem „Gardenia” możemy w ogóle nie poczuć podobieństwa między nimi. Chodzi o to, że woń wydobyta z tych płatków jest sama w sobie raczej mało inwazyjna i w towarzystwie jaśminu, drzewa sandałowego, paczuli, cytrusów i wielu innych ingrediencji po prostu staje się trudna do identyfikacji. Warto jednak przyjrzeć się temu co serwują nam dziś perfumiarze, bo rzeczy to niesłychanie ciekawe, bo pokazują sztukę tworzenia kompozycji policentrycznej.
Pierwszą gardenią do jakiej sięgnę to archetypiczna propozycja marki Isabey. Kiedy w 1924 roku przy paryskiej rue de la Paix świętowano wejście perfum o nazwie Gardenia na rynek, nikt nie spodziewał się tego co nastanie. Połączenie unikatowych flakonów, które projektował sam Julian Vierd i niezwykłego zapachu przyniosło marce sukces na skalę światową. Perfumy były dostępne w skrajnie limitowanej edycji m. in. we Francji i Stanach Zjednoczonych, ale jednocześnie znane jako symbol luksusu i gustu osiągalny dla nielicznych. Jak wiele marek premium, i Isabey padł łupem II Wojny Światowej, ale na swoje szczęście po 84 latach od swoich narodzin Gardenia znowu wróciła na półki nielicznych perfumerii jako jedyny produkt marki Isabey (dziś obok Fleur Nocturne). Niestety, butelki wysadzane kamieniami szlachetnymi należą do przeszłości i dziś wygląd perfum zdobywa różne opinie. Historia Gardenii może nie urzekać, może stanowić dowód na staroświeckie źródła i przedpotopowy charakter kompozycji, ale nikt nie zaprzeczy, że zapach ją ma.
Faktycznie jeden z najciekawszych obrazów z gardenią w roli głównej. Dopracowane w szczegółach elementy składowe budują kompozycję bardzo przestrzenną, bogatą, ale jednocześnie nie pozwalają stworzyć efektu duszącej kopuły. To zapach w stylu „chanelowskim”, eleganckim w każdym calu, ale jednocześnie bardziej ponadczasowym. Finalnie trudno posądzić te perfumy o bycie retro, i właśnie to stanowi niejako dowód ostateczny na wartość zapachu jako taką.
Położone na ciepłej, sandałowo-ambrowej bazie kwiaty są reprezentowane przez dwie, przeplatające się ze sobą grupy. Pierwsza to tętniące życiem, wypełnione olejkiem żywe rośliny z gardenią w roli głównej, które wnoszą pewne uczucie zieleni i wilgoci, ale nie na tyle duże, żeby uczynić Gardenię zapachem lekkim, frywolnym i dziewczęcym. Obok nich, równolegle kreują się zasuszone akordy róży, jaśminu, ylang-ylangu, które częściowo nie mogą się pozbyć słodkiego, trochę cynamonowego charakteru. Za tę partię cukru odpowiada kwiat pomarańczy, który potrafi operować tym wrażeniem perfekcyjnie (choćby w wycofanym klasyku Gucci’ego). Zapach jest bardzo trwały, nie traci intensywności z czasem, ciekawie się porusza w każdej sekundzie. To wszystko pozwala już na początku moich rozważań o gardenii przyznać kompozycji Isabey miejsce wśród najlepszych wariacji na temat.
Isabey, Gardenia
Nuty: gardenia, mandarynka, ylang ylang, kwiat pomarańczy, jaśmin, róża, ambra, drzewo sandałowe, piżmo, irys
Rok powstania: 1924/2006
Twórca: b.d.
Dostępnośc i cena: 50 mL wody perfumowanej w perfumerii Quality kosztuje 540 zł.
Część 3. znajduje się tu (KLIK).
Fot. nr 1 z wholeblossoms.com
Fot. nr 3 z sabrihakim.com