Przyprawy, dużo kręcenia w nosie, i kadzidło frankońskie, i labdanum, i cud, miód i orzeszki. Wyszło średnio, lepiej niż zapatrzony z geja Gaultiera Orange Star, ale wciąż niżej niż klasyki sprzed paru lat. Eau d’Epices przypomina mi zapach rozgotowanego ryżu, który napęczniał w plastikowej torebce do rozmiarów maksymalnych. I tej wody z popłuczynami, jeszcze bulgoczącej zjadliwie. To źle, bardzo źle, ponieważ Andy mówił, że czuć powinienem „indiański kosz z przyprawami: cynamonem, kardamonem, goździkami i kolendrą z czerwoną mandarynką”. Nie czuję. Moje detektory wykrywają chlorowego irysa, który powoduje efekt obrzęku płuc. Ten chlorowy, jadowicie-zielony kolor to kadzidło. Tauerowski podpis i popis.
Zastanawiając się głębiej można dojść do wniosku, że przypraw to tu nie ma. No chyba, że na upartego uznamy za to wielką plamę eugenolu na powierzchni ryżowych popłuczyn (swoją drogą eugenol jest chyba cięższy od wody, sprawdzę jutro). Nie tego oczekiwaliśmy, co nie? Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że Andy zawiódł, bo pewnie każdy z tych składników, o których mówi buduje własną część Eau d’Epices, i mimo że nie wyczuwamy pojedynczych nut to one gdzieś tam są. Budują akord, który jest kształtny i solidny po prostu. I który mnie się nie podoba. W sumie bardziej zachęcam do indywidualnych testów niż zaniechania ich, bo kompozycja wydaje się wystarczająco charakterna, żeby pokazać się z zupełnie innej strony na różnych skórach. Nie na mojej.
Nuty: cynamon, kardamon, goździki, wetiwer, ambra, olibanum, labdanum bób tonka, wetiwer, kolendra, mandarynka, jaśmin, kwiat pomarańczy, irys
Rok powstania: 2010
Twórca: Andy Tauer
Cena, dostępność, linia: zapach wkrótce będzie dostępny w perfumerii GaliLu; ceny za granicą to 78 euro i 103 $ za 50 mL wody perfumowanej
Fot. nr 2 z gitnow.blogspot.com