30 września 2010

Jean Charles Castelbajac

Opowieści o rozkosznym migdale, które pojawiały się na forach internetowych dawno temu, rozpaliły moją wyobraźnię dopiero parę miesięcy temu. Pojawił się jednak problem- skąd wziąć te perfumy (popularnie zwane po prostu Castelbajac’iem). Najbliższa dostępna butelka była do nabycia w Kuwejcie, ale aż tak zdesperowany nie byłem. Szczęście przyszło pewnego dnia, gdy w internecie pojawiła się pojedyncza sztuka.

Castelbajac to pierwsze perfumy tego dyktatora mody. Przeznaczone dla kobiet, które nigdy nie zapomniały swojego dzieciństwa. Teraz cytat z informacji producenta: „… ma przypominać zapach białego kleju, który był przez nas używany w dzieciństwie”. Ciekawe czy naprawdę tak pachnie…

Interesująca jest też sprawa butelki tych perfum. Dwie cechy podkreślają jej charakter: barwa czerwona i okrycie wierzchnie. Oba efekty są charakterystyczne dla odpowiedniej pojemności. Wersja Le Nomade to pocket-spray o pojemności 50 mL, który ubrany jest w pluszowy koc. Później jest najbardziej znana wariacja Le Compagnon- w puchatym płaszczu. I na końcu wersja Le Medaillon- w metalowej muszli. Ciekawy zabieg, choć przyznaję bez bicia, że pierwszej i trzeciej wersji w ręku nie miałem a mój Le Compagnon przybył bez płaszcza…

Sam zapach faktycznie jest rozkoszny. Z klejem mnie się nie kojarzy, choć teraz gdy już wiem, że powinien to widzę pewne podobieństwo. Od razu zajmę się migdałem, bo to składnik najważniejszy. Tutaj w wersji surowej, kipiącej olejkiem… Doceniam fakt, że obyto się bez drzewnych czy dymnych efektów. To właśnie sprawiło, że stoi nasz bohater na pierwszym planie bez plątających się szkodników pod nogami. Dopiero za nim lekko błyska klasyczny cyklamen i bardzo, bardzo delikatna nuta kwiatowa w wersji lekkiej i zimnej zarazem.

W moim nosie Castelbajac nie ma oddzielnej nuty głowy i serca. Powiem więcej. Wcale nie czuję tam konwalii ani kwiecia pomarańczowego a tylko ogólną nutę kwiatową, której chyba bliżej do jaśminu w wersji zimnej niż tropikalnego fleur de oranger czy konwalii. Oczywiście nie jest to żadna ujma, bo cały ten misz-masz tylko potęguje wrażenie naturalności migdału. Naturalności, która jest tak daleko posunięta, że czasami mam wrażenie wąchania zielonych liści migdałowca (ale ten efekt występuje tylko na początku). Prawda jest taka, że o Castelbajac’u nie ma co za dużo pisać. To zapach nieszczególnie skomplikowany, ale zabójczo przyjemny. Można go wąchać, i wąchać, i wąchać, i nigdy się nie znudzić, bo poza migdałem nigdy żaden niepożądany element z niego nie wyskoczy.

I cóż zrobić wobec zapachu wycofanego jakoś w 2005 roku, którego zapasy zostały dosłownie rozszarpane wśród fanek. A może jednak udać się na zakupy w Kuwejcie? Tak czy inaczej, Castelbajac pozostanie wspomnieniem migdałowego skarbu dla znacznej ilości osób- nie tylko kobiet.

Nuty: migdał, cyklamen, konwalia, kwiat pomarańczy, piżmo, paczula, wanilia
Rok powstania: 2001
Twórca: Maurice Roucel
Cena, dostępność, linia: zapach wycofany; pojedyncze egzemplarze dostępne na zagranicznych serwisach aukcyjnych za równowartość 300-700 zł/ 50 mL

Fot. nr 2 z foodpoisonjournal.com
Fot. nr 3 z wikimedia.org

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Anonimowy
Anonimowy
14 lata temu

boski zapach. kiedys mialam butelke, te czerwona klasyczna

Marcin Budzyk
14 lata temu

* Gratuluję flaszkowej przygody z Castelbajac'iem.