Nosząc na sobie perfumy Twoje otoczenie nie wie jak wspaniała jest ich butelka oraz jak seksowna osoba je promuje. Liczy się tylko nienamacalne wrażenie odebrane przez nos.
Teraz zapraszam do przeczytania paru moich słów…
Jeszcze się nie pojawił a już wzbudził sensację. Mowa o pierwszym od dekady zapachu Marca Jacobsa- Bang. Choć w sumie trzeba przyznać, że golizną emanował już sam Yves Saint Laurent i wiele lat po nim Samuel de Cubber w reklamie M7 (tutaj słynna ptaszkowa reklama KLIK). Reklama tego ostatniego była o tyle oryginalniejsza, że bodaj jako jedyna przedstawiała członka mężczyzny w pełnym świetle. W przypadku Bang o takim przekroczeniu barier nie ma mowy, choć Jacobs balansuje na granicy. W krajach arabskich będzie do promocji używany tylko wizerunek flakonu, w Polsce wersja od torsu w górę, i jedynie na najbardziej tolerancyjnych i rozwiniętych rynkach zobaczymy nagiego Marc’a. Swoją drogą aż trudno uwierzyć, że ten facet ma prawie 50 lat. Przy okazji warto wspomnieć, że Jacobs z chęcią przystał na pomysł swojego partnera, żeby samemu zareklamować zapach. Czuje się wciąż atrakcyjny, seksowny, chodzi na siłownię i jest na diecie- jak sam przyznał w jednym z wywiadów.
Co do nazwy to Jacobs mówi tak:
„Byłem na siłowni i wpadła mi do głowy nazwa Bang. To słowo budzi wiele skojarzeń, również seksualnych. I kocham jego bezpośredniość i brzmienie.„
Butelkę, nazwę i kampanię każdy oceni własnym okiem, a ja zajmę się zapachem…
Ostatnio w na męskiej półce, równolegle do trendu sportowego, coraz więcej jest zapachów drzewnych, z pieprzem, i ciemną zielenią wetiweru lub mchu. Właśnie w ten trend wpisuje się Bang. Szkoda, bo przyznam szczerze, że liczyłem na coś co pochłonie mnie bez reszty, coś tak zrywającego z szarzyzną rynku jak sama kampania. I na coś tak fascynującego jak ciało Jacobsa.
Zapach w sumie nie jest dobry. Pieprzy początek merda dość wesoło na skórze, ale już na początku spod niego bije dość duża doza chemii. Bardziej przypomina to serek topiony o smaku czarnej przyprawy niż świeżo zmielone ziarnka w młynku. Nie ma się co oszukiwać, ale kompozycja jest raczej mniejszego kalibru, lekka, przyjemna i raczej nijaka. Po czasie spod pieprzu wyjdzie jakiś obłok białego dymu, może jakaś drzazga, ale nic ponad to. Deklarowanych w spisie składników nie da się wyczuć nosem, bo Bang ma problemy. Ledwie wejdzie a już kończy. W dodatku jest mały- krótki i ołówkowaty (Condoleeza Rice pokazuje jak mały). Trwałość tych perfum jest żenująco słaba. Nuty bazowej to tam chyba w ogóle nie ma. Dla początkowych chmurek pieprzu nie warto wydawać pieniędzy na to.
Kolejny przykład na to, że głośna kampania obejmuje zazwyczaj najbardziej beznadziejne zapachy. Choć teraz jak tak myślę, może trochę zbyt ostre są moje słowa. Przecież jest wiele gorszych zapachów na półkach perfumerii. Problem tkwi w tym, że byłem napalony na Bang jak szczerbaty na marchewkę… i się strasznie rozczarowałem. Obok niego stoi Terre d’Hermes, Cartier Declaration czy męski Richmond– wszystkie są lepsze od Bang, choć dwóch pierwszych nie trawię (ale szanuję za poziom).
Nuty: czarny pieprz, biały pieprz, różowy pieprz, nuta drzewna, benzoin, paczula, elemi, wetiwer
Rok powstania: 2010
Twórca: Yann Vesnier
Cena, dostępność, linia: za 50 mL EdT zapłacimy w perfumerii Douglas 205 zł; dostępny również jako 100 mL; w linii znajdziemy balsam po goleniu, deostick i żel do mycia
Fot. nr 3 z penis-enlargement-practice.com