Nie powiem, nazwa tych perfum ma moc. W końcu, kto nie chciałby pachnieć rudą rtęci, siarczkiem tegoż metalu… Choć w kontekście zapachu niezbyt wydaje mi się to porównanie trafione. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie, które wprowadza nas w perskie niuanse językowe. „Zinijfrach” to inaczej smocza krew, żywica draceny, o czerwonej jak ten minerał barwie… To już wytłumaczenie bardziej logiczne, bo Estee Lauder widziała swoją kompozycję przez pryzmat czerwieni. Ale nie tylko jej.
Ja sam podchodziłem do tych perfum jak kot do jeża. Pamiętam, że pierwszy kontakt wiele lat temu zakończył się szczeniackim „fuj”. Później jeszcze parę razy nanosiłem Cinnabar na nadgarstek, lecz nigdy na więcej się nie zdobyłem. Pachniał starością i szarym mydłem, zasuszonymi kwiatami i na pewno czymś niemiłym. Z tego powodu trudno zarzucić tej kompozycji łatwość, czy jeszcze bardziej- frywolność. Wydaje mi się, że sam fakt przetrwania ponad trzydziestu lat na rynku może świadczyć o jej sile. Z drugiej strony, nie bójmy się tego powiedzieć, ten zapach zniknie z rynku za 10, góra 20 lat. Dlaczego? Wśród 62 recenzji tych perfum na stronie Estee Lauder tylko 5 pochodzi od kobiet w wieku 35-44. Reszta komentujących to panie w wieku 45-74. Pokolenie klientek cynobru zanika, wymiera w szybkim tempie. Zresztą trudno się dziwić temu skoro producent zepchnął tę kompozycję do getta, butików internetowych i na najniższe półki perfumerii (choć w Polsce jest niedostępny w sieciowych perfumeriach, ani nawet w salonie Estee Lauder). Trzeba też sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Cinnabar jest w stanie być atrakcyjny dla obecnej dwudziestolatki?…
Początek to zawiesisty kwiat pomarańczy. Trudny, bo utopiony w olejku z goździków z jednej strony i umorusany zasuszoną skórką cytrusów z drugiej. Piękny, to fakt bezdyskusyjny, ale nie w świecie obwieszonych fałszywym złotem klonów Donatelli Versace. Kolejne zasłony z wielbłądziej wełny padają i wcale nie przynoszą zmiany kierunku ekspresji tych perfum. Cały czas jest mocno, bez kompromisów, zupełnie nie w klimacie XXI. wieku. To dlatego młode damy nawet w części promila nie stanowią wyznawczyń tego dzieła Lauder.
Dla mnie to fenomen i tak powinien być cynober oceniany. Kreacja kwiatów w palącym, suchym dymie goździków to majstersztyk i pokazanie zrozumienia dla tych ingrediencji. Gdyby ktoś kazał mi ocenić te perfumy tylko patrząc na ułożenie nut, na kunszt, tworzenia akordów to ocena nie może być inna jak maksymalna. Z pierwszej sceny z kwiatem pomarańczy wchodzi Cinnabar w obszar ostry, trochę dymny, choć wciąż kwiatowy. Mruczy pod nosem kadzidlane zaklęcia. Rzuca w twarz paczulą w starym stylu. A stapiając się ze skórą staje się zapachem zmysłowym, miękkim jak zastygnięty dym, jak lepka żywica ze zmielonym goździkiem.
Naprawdę szkoda, że Cinnabar nie ma przyszłości. Nie przebije się przez róż Dody, Lady Gagi, Paris Hilton… Nie przystoi do epoki zapoczątkowanej wiele lat temu przez Pamelę Anderson i jej silikonowe cycki. Kobiety nie wiedzą co tracą, bo to zapach faktycznie niezwykły. Baśniowy i bogaty. I wbrew pozorom nie jest retro.
Postaram się choć o sekundę opóźnić jego śmierć.
Nuty: jaśmin, kwiat pomarańczy, mandarynka, goździki, lilia, konwalia, drzewo sandałowe, olibanum, paczula
Rok powstania: 1978
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana o pojemności 50 mL i body lotion o pojemności 100 ml; kiedyś linia była bogatsza; w Polsce produkt niedostępny poza Allegro, gdzie edp kosztuje około 150-200 zł
Fot. nr 2 z fc04.deviantart.net
Fot. nr 3 z wikimedia.com