Trudno, żeby słowa o Gaiac’u nie zawisły na Nie Muzycznej Pięciolinii. Wszak zapach wyjątkowy, nie z jednego względu w dodatku. Dla jednych to brama do nowego uniwersum, drzwi do świata wizji szalonych nosów, złamanie dotychczasowego porządku. Dla drugich… hmm… Czy są jacyś „drudzy”?. Wertując forumowe wpisy, wyrazy blogerów i dziennikarzy konstatuję, że mało istot ludzkich potrafi zarzucić coś tym perfumom. Zresztą sam twórca, Geoffrey Nejman uznał Gaiac’a za swoje najdoskonalsze dzieło, a za nim uczyniło to gros ludzi na całym świecie. Wizjonerska kompozycja oparta na drewnie gwajakowca weszła jak piorun do panteonu sław. Zapachowych oczywiście.
Olfaktoryczne przymioty, które czynią z tych perfum główne źródło masy w portfelu francuskiego małżeństwa, to ciepło, upajająca zmysłowość i niesamowity drewniany klimat. Czasami zastanawiam się czy uwielbienie tego zapachu nie jest jakimś atawizmem, spadkiem po dawnych czasach, kiedy wywaru z kory tego drzewa używano do leczenia syfilisu. A może jest jeszcze inny powód? Wszak Kleopatra uwodziła Cezara i Antoniusza w alkowach swojej sypialni… wykonanej z drzewa sandałowego. Olejek gwajakowy wykazuje duże chemiczne podobieństwo do azjatyckiego pasożyta, ale jego właściwości afrodyzjakalne nie mogły być przecież znane córze Nilu. Od cennego surowca dzieliły ją piaski pustyni i cały Atlantyk przede wszystkim. Nie pozostaje nic innego jak ubolewać nad brakiem dowód na gwajakowe napoje miłosne sporządzane przez indiańskie femme fatale. Trudno jednak nie pamiętać, że skośnookie kobiety-wampy miały na podorędziu kakao, przyprawy i wiele innych przydatnych roślin. Stary Świat nie został tak hojnie obdarowany przez Demeter.
Ale wracają już do aktora pierwszoplanowego. Gaiac jest zjawiskiem wśród zapachów drzewnych. I nawet jak zjawisko dorobił się sporego uznania. Przecież trudno znaleźć perfumy o zbliżonym do niego statusie. Może Tam Dao, najpewniej Feminite du Bois. Chyba tyle, czyż nie? Paradoksem w przypadku kompozycji Nejmana jest fakt, że, w przeciwieństwie do wymienionej przeze mnie konkurencji, sam składnik tytułowy wcale nie pachnie ładnie. Olejek gwajakowy jest dymny, ciężki, nieprzyjemny, nawet trochę chemiczny. Mało ma wspólnego z tym, co dano nam poznać w butelce z ciętego szkła, z drewnianym korkiem i elementem dekoracyjnym zamiast etykiety. I chyba na tym polega mistrzostwo twórcy i tajemnica samej kompozycji. Odrzucił Geoffrey całą brzydotę czystej ingrediencji, a nie każdemu się to udaje. Nie każdemu. Wystarczy przypomnieć sobie esencję turpizmu z L’Hetre Reve, czy Jaisalmer pachnący ogniskiem gaszonym krwią. Wersja Nejmana jest tego pozbawiona, ale jednocześnie wcale nie nudna. Oj nie! Gaiac dostarcza wrażeń. Niezapomnianych.
Jest słodki, kremowy, drzewny. Powiedziałbym też, że seksowny i drapieżny. Miękki i dymny. Nie zaskoczyło mnie połączenie goździków, wanilii i wetiweru. To klasyka orientalnych dołów w perfumerii. Podoba mi się, wręcz imponuje, spora dawka kwiatowej słodyczy. Tak, kwiatowej. To nie błąd. I nie trudno zgadnąć, że to jaśmin. Tylko on z białych kwiatów nadaje się do tworzenia szalenie ciepłych połączeń z drzewnymi składnikami. Bez niego Gaiac byłby kolejnym, niecharakterystycznym drewniakiem. Na pewno bardziej mrocznym, ale też pozbawionym nuty indywidualizmu. Wyobrażam sobie tę kompozycję bez jaśminu nadzwyczaj wyraźnie. To coś jak robotnicze baraki z Germinalu Zoli. Odór dymu, potu, moczu, sierści i nie-wiadomo-czego jeszcze. Ale jednak w profetycznym szale Nejman wszczepił ten rozjaśniający element. Zamachał różdżką nad kolbami i wyszła mu mikstura nie z tej planety.
Kiedy Numa Pompiliusz wprowadził kult Westy, gdzieś w VII wieku przed narodzeniem Chrystusa, na Forum Romanum zapłonął wieczny ogień. Podtrzymywany przez specjalne kapłanki, płomień był symbolem pomyślności i opieki bogini nad ludem. I właśnie tak pachnie Gaiac. Jak ogień w południowe, lipcowe słońce. Rzymskie słońce. Jest gorący, ale jasny. Słodki, żywiczny, niemal parzący, a przy tym wszystkim czysty. Wszak Westalki ślubowały zachowanie dziewictwa. Te bardziej niesforne zamurowywano w budynku lub żywcem zakopywano w grobie. Jaśmin warunkuje utrzymanie nieskazitelności tej kompozycji i nie pozwala na wejście w naturalizm, czy nawet jawną brzydotę. Na początku trochę migotliwie łechce bergamotą, w bazie nabiera szorstkich elementów, lecz generalnie zawsze jest drewnem gwajakowym i jaśminem. Jest bramą do nowego uniwersum, którą trzeba przekroczyć na własną rękę.
O woni brzydoty czytaj tutaj: KLIK,
a o tym, co łączy zapach bezy cytrynowej z wytryskiem Antoniusza tutaj: KLIK
Relacja z wizyty M. Micallef i G. Nejmana w Polsce jest tutaj: KLIK
Nuty: drzewo gwajakowe, wanilia, wetiwer, jaśmin, bergamota, goździki
Rok powstania: 1997
Twórca: Geoffrey Nejman
Cena, dostępność, linia: za 100 mL wody perfumowanej zapłacimy 580 zł w perfumerii Quality Missala i 295 zł za 30 mL
Fot. nr 1 z pixdaus.co
Fot. nr 2 z mmicallefusa.com
Fot. nr 3 z fantasygalleryart.com
Fot. nr 4 z perfunauci.pl
Fot. nr 5 z marahoffman.com
Fot. nr 6 z blogtwistera.blog.onet.pl