Buty marki Jimmy Choo to absulutnie pierwsza liga. Po czerwonych dywanach po prostu nie wypada chodzić w czymś innym. No, chyba że są to dzieła ich odwiecznych konkurentów — Manolo Blahnika lub Christiana Louboutina. W tym gronie brytyjska marka jest najmłodsza, ale wcale nie ma się czego wstydzić na tle potężnych rywali. Warto jednak wiedzieć, że historia butów robionych przez Jimmy’ego Choo sięga lat 80. i przypomina bajkę o Kopciuszku. Młody chłopak z biednej malezyjskiej rodziny wyjechał do Londynu. Tam ukończył college i w wieku 25 lat otworzył swoją pierwszą pracownię, w starym i zniszczonym budynku, gdzie wcześniej znajdował się szpital. Jego projekty zostały zauważone i w błyskawicznym tempie uczyniły zeń człowieka majętnego. Najpierw wśród jego klientek pojawiła się sama Lady Diana, później zainteresował się nim Vogue. Sen się spełnił w całości, kiedy w 1996 roku otworzył Jimmy Choo Ltd., razem z Tamarą Mellon. Swoje udziały szybko odstąpił wspólniczce, a sam zajął się projektowaniem butów w ramach najbardziej ekskluzywnej kolekcji marki — Choo Couture — dostępnej tylko na zamówienie w Londynie. I tylko przy okazji dodam, że produkty Jimmy Choo dostępne są też w Polsce, w warszawskim sklepie Snobissimo…
W tym roku uznana marka postanowiła wybić się i stworzyć własne perfumy. Nazwa nie powala oryginalnością, bo zapach nazywa się po prostu Jimmy Choo. Nie powala też flakon. Niby ma to być bursztyn, szkło z Murano i nagłe olśnienie w umyśle Tamary Mellon podczas jej podróży do Wenecji. Tak naprawdę jest to bezczelna zrzynka z Flowerbomb. Minus na starcie za impotencję designerów.
Sprawa samego zapachu jest jednak szalenie interesująca… Perfumiarzem stojącym za Jimmy Choo jest Olivier Polge — ten sam, który stworzył Flowerbomb dla duetu Viktor & Rolf.
A teraz popatrzcie na nuty:
Flowerbomb: herbata, bergamota, jaśmin, orchidea, frezja, róża, piżmo, paczula
Jimmy Choo: toffee, mandarynka, akord zielony, akord owocowy, akord kwiatowy, orchidea, piżmo, paczula
Paczula, piżmo i orchidea jawnie występują w obu. Flowerbomb ma w składzie jaśmin i róże, które tworzą najbardziej klasyczny akord kwiatowy w warsztacie perfumiarza. Ten sam akord jest deklarowany w składzie Jimmy Choo. W obu są też cytrusy. Różnicą jest herbata w Bombie Kwiatowej i toffee w zapachu brytyjczyków. Olivier Polge zbytnio się nie wysilił zmieniając ledwie kilka składników.
Teraz omówię szczegóły i niuanse, bo jednak jakieś różnice potrafię zobaczyć. Flowerbomb ma bardzo iskrzący początek, niemal musujący jak tabletka aspiryny. Dodatkowo ten akord jest pociągnięty w dalsze części kompozycji, gdzie wprowadza pożądaną ruchliwość. Jimmy Choo na etapie początkowym pachnie słodko i ulepnie jak zasychający syrop mandarynkowy. Bez porównania mniej ciekawie od swojej siostry. Później zapachy stają się łudząco podobne. Różnicą jest obecność wyraźnie zaznaczonego toffee w Jimmy Choo, które mnie przypomina bardziej nutę cukierków truflowych. Jeszcze później, ilość różnic robi się minimalna.
Nie ma się co rozczulać. Jimmy Choo to po prostu wariacja na temat Flowerbomb. Sam zapach jest świetnie zbudowany, niemal idealny. Jednak jak żyję, nie widziałem firmy, która wypuszcza tak wtórny produkt na rynek. Pudełko, butelka, perfumiarz i sam zapach — zrzynka totalna.
Nuty: toffee, mandarynka, akord zielony, akord owocowy, akord kwiatowy, orchidea, piżmo, paczula
Rok powstania: 2011
Twórca: Olivier Polge
Cena, dostępność, linia: produkt dostępny w perfumeriach Sephora; w linii żele pod prysznic i balsamy do ciała; za 100 mL zapłacimy 399 zł
Fot. nr 1 i 2 z jimmychoo.com
Fot. nr 3 i 4 z fragrantica.com
Fot. nr 5 z kwestiasmaku.com