Rihanna Reb’l Fleur. |
Zmysłowy, słodki i zapadający w pamięć. Taki opis towarzyszy pierwszym perfumom Rihanny. I nie oszukujmy się – ten zlepek słów jest beznadziejny.
Prawie zniechęcił mnie do globalnych testów Reb’l Fleur, ale zaciągnąwszy całą swoją wolę zmusiłem się do skosztowania. Już na wstępie napiszę, że tragedii nie znalazłem. Dwie perfumiarki, które sprawowały pieczę nad zapachowym dziełem Rihanny pokazały, że znają się na rzeczy, choć jednocześnie musimy być świadomi, kto jest targetem tej kompozycji. Nie jest nim na pewno fan niszy, ale kilka dni spędzonych z tym zapachem nasunęło mi jedno cenne spostrzeżenie. Gdyby zapachy gwiazd podążyły drogą Reb’l Fleur to w ciągu kilku lat wyrosłoby nam pokolenie młodych kobiet ze znacznie bogatszą świadomością węchową niż dzisiaj. Może to infantylne przekonanie, ale odbieram zapach Rihanny jako wyróżniające się perfumy na niższej półce. Tak jak Beyonce Heat, klasyka Halle Berry i kilka innych. Różnica jest taka, że Reb’l Fleur operuje na mega masowych, ulepnych i nierokujących żadnych szans nutach (w przeciwieństwie do drzewnego Heat, czy kwiatowego Wild Pearl Naomi Campbell) i, o dziwo, wyprowadza je z obszarów olfaktorycznego koszmaru.
Jak więc pachnie koronna kompozycja Rihanny? Owszem jest owocowa, kwiatkowa wręcz, ale w sposób innych od tego, co zwykliśmy tak nazywać. Od początku kompozycja jest przełamana…
Zaraz po aplikacji jesteśmy bombardowani kwaśnymi, jeszcze niedojrzałymi owocami. Mieszanka nie jest traumatyczna, choć szczytem perfumeryjnej finezji też jej nie określę. Na tle kokosów prezentuje się zdecydowanie lepiej niż wyłowiona solo. Nie trwa długo. Reb’l Fleur traci te cierpkie niemal akordy po kilkudziesięciu minutach. Chwilę po nich trwa niemal sterylny biały orzech, ale po następnych minutach wchodzą na scenę kwiaty. W końcu. To znowu ciekawie zmieszana mikstura, która tworzy akord oleisty, naturalistyczny wręcz, otarty o niszowe niuanse. Stawiam, że spory udział ma tu fiołek. Między sercem a bazą wybrzmiewa w czystszej, bardziej samodzielnej postaci. No i baza. Ta trochę jest chemiczna, ale nie bardziej niż klasyczne pachnidła z tej półki. Jest trochę wyostrzona, ale ogólnie trzyma się ciepłych i kremowych klimatów. To znana mieszanka paczuli, ambry i piżma. Przypomina skórę Rihanny.
Nuty: porzeczka, śliwka, brzoskwinia, hibiskus, fiołek, tuberoza, kokos, wanilia, ambra, paczula, piżmo
Rok powstania: 2011
Twórca: Caroline Sabas, Marypierre Julien
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemności 50 i 100 mL wraz z balsamem do ciała; za 100 mL zapłacimy około 150 zł
Trwałość: dobra, około 7-8 godzin