Soir de Lune jest jednym z nowszych zapachów Sisley. Powstał w 2006 roku po 8 latach pracy nad formułą. Filip d’Ornano – syn założyciela marki – jasno powiedział, że „perfumy można tworzyć na jeden sezon albo na zawsze. I my wybraliśmy tę drugą drogę.„. Potwierdzeniem tych słów niech będzie fakt, że bezpośrednio poprzedzający Soir de Lune zapach – Eau de Soir – wszedł na rynek 16 lat wcześniej.
Zgodnie z definicją jest to owocowy szypr, ale już na wstępie zaznaczam, że to określenie krzywdzące tę kompozycją. Nie zawiera się w nim nawet połowa doznań, jakie zafundowała odbiorcy rodzina d’Ornano. Bo zapach to jest i owocowy, i szyprowy, i kwiatowy, przyprawowy, drapiący, gorzki, słodki. Idzie oszaleć, ponieważ nigdy do końca nie wiadomo, jak dokładnie pachnie Soir de Lune.
Ścisły początek w ogóle nie zapowiada dalszych etapów, choć klimatem jest do nich zbliżony. Czuję tu lekko kwaskowate cytrusy i brzoskwinię. Nie są to owoce dojrzałe, ale jednocześnie nie brak im słodkich niuansów. Już w tych chwilach, gdzieś po głowie, chodzą skojarzenia z miodem. Jednocześnie trzeba być świadomym, że Soir de Lune nie jest zapachem typowo owocowym – nawet na początku, kiedy te składniki tworzą niemal całe wrażenie olfaktoryczne. To swoista trudność tej kompozycji. Poszczególne nuty zostały pokazane w niełatwy, zupełnie nie masowy sposób.
Przejście od tego oryginalnego, bądź co bądź, początku do szyprowego serca jest płynne. Ale znowu nie mamy tu możliwości obserwowania tego akordu w klasycznym znaczeniu. Nuty drzewne i różane zostały jak gdyby przesunięte na dalszy plan. Na pierwszym za to wyeksponowano mimozę, paczulę i miód. Oczywiście nie jest też tak, że drzewnych konotacji nie czuć. One są, ale nie tak wyraźne jak, chociażby, w Eau du Soir. W swojej własnej wyobraźni Soir de Lune maluje mi obraz ula pośród kwiatowych pól – ula zbudowanego z drewna, ale tętniącego w środku aromatem miodu, wosku i pyłku, które są głównymi bohaterami sztuki zapachowej. Na mojej skórze i dla mojego nosa to efekt bardzo realistyczny. Niemal powodujący kichnięcie.
Wykrystalizowany miód w formie zachrypniętej jak głos Janis Joplin odnalazłem w podstawie zapachu. Przy okazji wspomnę, że to jedyny moment, w którym Soir de Lune muska linię klasycznego szypru – takiego z mchem dębowym i paczulą. Mamy więc miód i szypr. Na tym baza się nie kończy. Nie mogę się opędzić od wrażenia wyczuwania jakiejś mdłej, mydlanej nuty. To jedyny akcent w kompozycji, który mnie się nie podoba. Przypomina też jakieś sfermentowane kwiaty, ale na szczęście nie jest zbyt ekspansywny i nie narzuca się noszącemu. Jego negatywny efekt jest niwelowany zresztą przez ostrą miodową nutę i szykowny szypr.
Trudno odmówić tej kompozycji elegancji, ale na pewno nie jest aż tak sztywna, jak zwykło się sądzić po tej marce i po całej otoczce. Na pewno jest piękna i bogata, ale nie przesadzona. Zresztą nie niższy poziom miał Eau d’Ikar – pierwsze perfumy Sisley dla mężczyzn, które miały premierę w ubiegłym roku.
Nuty: bergamotka, cytryna, mandarynka, kolendra, gałka muszkatołowa, pieprz, jaśmin, konwalia, mimoza, róża, brzoskwinia, irys, mech dębowy, piżmo, drewno sandałowe, miód, paczula
Rok powstania: 2006
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemności 30, 50 i 100 mL (ceny odpowiednio: 395, 555 i 800 zł) oraz krem do ciała
Trwałość: bardzo dobra; około 9 godzin
Fot. nr 1 i 2 z olibanum.wordpress.com
Fot. nr 3 z wikipedia.pl