Zdjęcie z zasobów: http://tayandhergay.blogspot.com |
Giovanni Sammarco zwiał do Szwajcarii, żeby robić pachnidła bez wiszących nad nim jęzorów z IFRA. Dzięki temu nie musi spełniać ich wymogów dotyczących substancji potencjalnie szkodliwych a jego twórczość jest ograniczona tylko wyobraźnią. Jak zatem pachną perfumy, które łamią wszelkie zasady panujące w Unii Europejskiej? Ciekawie. Ale ostrzegam: wszystkie powodują zaczerwienienie skóry i świąd.
Alter jest tak jaśminowo-żrący, że przypomina wręcz chlorowe kadzidła Tauera (nomen-omen też robione w Szwajcarii). Chemiczne konotacje tych perfum są tak silne, ponieważ esencję jaśminową otrzymuje się za pomocą rozpuszczalników organicznych. I w tym przypadku nie mogę się opędzić od wrażenia, że wylewam na skórę jakiś butyrolakton. Z drugiej strony nuta jaśminowa jest pełna, piękna i lekko słodka. Mimo wszystko, nie wyobrażam sobie, żeby w takim czymś chodzić, bo to kwiatowe dziwadło, a nie perfumy.
Vitrum to wetiwer. Szczery, naturalny, bardzo podobny do olejku wetiwerowego rozcieńczonego alkoholem. Do tego kropla słodkiej, pączkowej wręcz róży. Dymny nie jest, ale uroku mu nie odmówię. Sam pomysł na połączenie tych dwóch składników wydaje mi się trafiony. Zapach jest prosty, ale w tym tkwi jego siła.
Bont-T to czekolada i paczula. Posunąłbym się do stwierdzenia, że to ekstrakt Borneo 1834 bez kadzidlanych i fizjologicznych zawijasów, ale z podwójną dawką gorzkiego kakao i potrójną dawką wilgotnej, zimnej piwnicy. Jest moc! Tym większa, że Bond-T jest piekielnie trwały. Nie mogę się opędzić od wrażenia pewnej puchatości. Coś jakby na spodzie było piżmo lub tonka. Trzeba jednak wspomnieć, że wzorem dwóch poprzednich zapachów, jest to zapach raczej linearny i prosty. Fani zmiennych zwierzaków i skomplikowanej gry mogą czuć pewien niedosyt. Koneserzy paczuli i gorzkiej czekolady będą zaś w kakaowym niebie… hmm… słuszniej powiedzieć: „w kakaowej piwnicy”.