Kura znosząca złote jaja znowu doczekała się flankera
Tym razem to Dior Jadore Infinissime, w którym klasyczna piramida wody perfumowanej została wzbogacona o akcenty innych kwiatów. Rolę główną Francois Demachy powierzył tuberozie z Grasse. I w tym przypadku naprawdę to czuć – tuberoza jest tu piękna i szlachetna. Przyznam, że pod względem dostojeństwa i jakości przypomniała mi się odsłona J’adore L’or.
Warto zwrócić uwagę, że bukiet Infinissime jest nie tylko ciekawy, ale też sięga po dorobek lat 70. i 80. To pierwsza kompozycja od wielu, wielu lat, w której możemy poczuć nawiązania do słynnego akordu babcinego. Oczywiście, nie jest tak, że są to perfumy wprost babcine, ale wyraźnie poczujemy kroplę szyku, którą znaleźć można było w dawnych dziełach Sofii Grojsman, Jean Paula Guerlaina czy Jacquesa Cavalliera. To trochę tak jakby przetłumaczenie tego dawnego akordu (a’la Samsara, Poeme, Tresor, Poison) na standardy XXI wieku. Jest on, co jasne, nie tak bezkompromisowy i mocny, ale nie uznałbym tego faktu za minus. Dior Jadore Infinissime podąża własną ścieżką czerpiąc z dorobku minionych legend.
Kwiaty tej wersji są świetliste, miodowe, trochę tłustawe, ale też upojne – tak jakby kwitły w parną, lipcową noc. Podbite są akordem waniliowo-sandałowym, który znowu nawiązuje do tego, co poczuliśmy w dawnych klasykach. Jest w nim ciepło, pierwotna kobieca zmysłowość. Akord ten generuje wrażenie otulenia i stanowi bazę dla kwiatów. Baza ta jednak nie jest wyczuwalna solowo, ale od samego początku. To znaczy, że już od pierwszych chwil po aplikacji czuć, że bukiet kwiatów rozwija się na sandałowo-waniliowej podstawie. Jeśli ktoś używał perfum Guerlain Samsara (nawet wersji współczesnej), to od razu to zauważy, ponieważ tam występowało takie samo złożenie: upojne kwiaty na sandałowo-waniliowym fundamencie. Minusem Diora jest to, że po 5-6 godzinach, kiedy akordy kwiatowe nieco przygasną, kanwa staje się nieco chemiczna, więc raczej naturalnego olejku sandałowego tutaj nie zastosowano.
Dochodzimy do meritum – Dior Jadore Infinissime to perfumy piękne i niezwykle udane na tle współczesnych nowości, ale jednak prostsze niż choćby wspomniana Samsara. I o ile rozumiem, że w XXI wieku moc i drapieżność kompozycji nie może być taka jak pierwotnej odsłony Poison, to cała mikstura jest do tego mniej zaskakująca, bardziej płaska. Nie odnajduję tutaj tej wielkiej zmienności i wielu wymiarów, do których zabierały mnie inne, wspomniane w tym tekście arcydzieła.
Opinia końcowa o perfumach J’adore Infinissime
Bardzo udane, szlachetne zagranie kwiatami, choć dość jednostajne. Mamy tutaj jeden wątek o olbrzymiej urodzie. Na tle obecnych premier to zapach niesamowity. Na tle wielkich klasyków – przeciętny.