Perfumy tej firmy są znane wielu osobom, ponieważ marka od kilku lat dostępna była w polskich perfumeriach. A od teraz jest również w Impressium, z czego bardzo, bardzo się cieszę.
Przygodę z nią rozpocznę zapachem Anatole Lebreton Incarnata, który pachnie dokładnie tak, jak kreśli to twórca, czyli pudrowo. Według mnie to zapach w 100% kobiecy. Opisać można go jako sypki i szminkowy. Trudno porównywać go z innymi kompozycjami, ale nieco haczy o klimaty Chanel Misia, a z bardziej popularnych – Kenzo Flower.
Przenosi nas do świata złotych puzderek, wykręcanych szminek i prawdziwego, sypkiego pudru. Całość jest w wersji ogrzanej, przytulnej, wręcz jakbyśmy utkali pudrowy kokon. Jedynie na początku poczujemy absolut z liści fiołka – to ledwie cień wrażenia czegoś zielonego, wilgotnego, czegoś co później wyschnie i uzupełni grę akordu pudrowego.
Akord pudrowy, którym raczy nas Anatole Lebreton jest jednak niezwykły. Odnajdziemy w nim wiele różnych wątków pudrowości. Mamy puder retro wygrzebany z kutra zmarłej prababci. Mamy puder z owocowych cukierków z kwaskowym, musującym podbiciem. Jest też puder irysowy – wytwornie drzewny, elegancki, czysty i współczesny. Przez większość czasu Incarnata jest sceną tych trzech akordów, które płynnie zmieniają się na prowadzeniu. Niezmienna pozostaje temperatura – dość wysoka, ale nie gorąca – taka, jakiej oczekujemy po kokonie.
I dopiero po dłuższym czasie pojawia się akord wygrzanej, skórzanej torebki. Absolutnie nie jest to coś zwierzęcego, ale nawet bardziej zamszowego. Gdzieś w tle migocze słodycz wanilii i może odrobina kremowych drewienek a’la sandałowiec, który jednak nie został oficjalnie zadeklarowany.
Opinia końcowa o perfumach Anatole Lebreton Incarnata
Całość ma niszowy wydźwięk. To nie są perfumy oczywiste i po prostu ładne, a przynajmniej nie od początku. Są jednak wybitnie sugestywne. Jeśli ktoś poszukuje pudrowego zapachu, który jest jedyny w swoim rodzaju – szczerze polecam testy.