Osoby czytający mój ostatni, dłuższy wpis o powrocie nut retro zapewne nie będą zaskoczone treścią tej recenzji.
Cartier La Panthere Parfum to bowiem perfumy szczególne. Mathilde Laurent – nadworny nos Cartier – nie tylko zaczarowała nas szyprowym brzmieniem, które wyznaczyło ramy całej rodziny Panter (od klasycznej Eau de Parfum), ale dodała też drugi element zaczerpnięty z dziedzictwa dawnych lat – akord morelowo-brzoskiwiniowy. Na samym początku czuję się w obowiązku napisać, że to absolutnie nie jest zapach retro w dosłownym rozumieniu tego słowa. To niesamowicie udana próba przetłumaczenia klimatu drugiej połowy XX wieku na standardy współczesności.
Akord owocowy w kompozycji La Panthere Parfum jest bowiem wyjątkowy. Nie ma w sobie nic z koktajlowości letnich limitowanek Escady, nie ma w sobie frywolnych akordów gum balonowych lub drinków z palemką. To brzoskwinia/morela w wersji ultrakobiecej i szlachetnej. Widać, że nie jest to też gra jednej syntetycznej molekuły, lecz akord wyrzeźbiony z różnych składników. Ten kunszt kreacji nasuwa skojarzenia z najwybitniejszymi kreacjami morelowo-brzoskwiniowymi w historii: Rochas Femme, Lancome Tresor, Kenzo Kashaya czy Laura Biagiotti Sotto Voce. Mathilde Laurent swoją wersję unowocześniła i pięknie podkreśliła używając absolutu wończy wonnej (osmantusa), który jest kwiatem, ale generuje skojarzenia owocowe.
Czasami mam nawet wrażenie, że dominantą jest sam osmantus, któremu inne, mniej znaczące składniki nadały brzmienia brzoskwiniowo-morelowego. Musimy też mieć świadomość, że dla perfumiarza morela i brzoskwinia są niemal martwe – nie otrzymujemy z nich na dużą skalę żadnych składników, które można wykorzystać do kreacji perfum. Stąd efekt prac Mathilde Laurent zasługuje na jeszcze większe uznanie, bo mimo że w formule nie ma fizycznie brzoskwini/moreli, to efekt ten jest odczuwalny przez nos.
Akord morelowy gra w Cartier La Panthere Parfum dość długo, ale po pewnym czasie pojawia się też klasyczny, panterowy wątek szyprowy. Przez wiele godzin grają one wspólnie, dopiero w bazie tony owocowe zanikają. Na szczęście fundament nowej odsłony jest na takim poziomie jak w klasyku. Żadnych tanioszek więc nie powinniśmy doświadczyć.
Opinia końcowa o Cartier La Panthere Parfum
Po Dior J’adore Infinissime, są to kolejne perfumy, w których zręcznie i z pomysłem zinterpretowano tony dawnych lat. Brawo!