
Zapachy retro cały czas budzą wiele emocji, choć w większości przypadków są utożsamiane negatywnie. Bogactwo doznań olfaktorycznych (nawet po licznych zmianach formuł), które zapewniają jest jednak nie do porównania z premierami współczesnej perfumerii. I być może pewien rodzaj tęsknoty sprawił, że bardzo powoli, ale sukcesywnie pojawiają się nowości przemycające nuty dawnych lat.
Warto jednak przycupnąć i zastanowić się, o czym tak naprawdę mówimy. Pojęcie „perfumy retro” jest bowiem szerokie i nie ma jasno wyznaczonych granic. Dla jednych osób będzie utożsamiane z aldehydami w stylu Chanel No.5, inni odbiorą tak mszysty akord szyprowy lub paprociowy. Bardzo często włączamy do tej grupy zapachy kwiatowe na ciepłej bazie (damskie perfumy) lub skórzane i zwierzęce (wśród męskich). Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że tak zwany akord babciny generowany jest w dużej mierze przez składniki, których nie znajdziemy w oficjalnym spisie nut lub które wydają się nam nieistotne. Dobrym przykładem będą tutaj piżma nitrowe. To niektóre z nich nadawały niesamowitej trwałości i mocy wyrazu dawnym kompozycjom (i wspaniale pracowały z naturalnymi składnikami kwiatowymi). Dzisiaj, choć wciąż dopuszczone (w bardzo wąskim zakresie, ale w kosmetykach są zakazane) do stosowanie w Unii Europejskiej, są praktycznie nieużywane. Żeby nie być gołosłownym napiszę, że w latach 80-tych kraje EWG (Europejska Wspólnota Gospodarcza) produkowały nawet 3000-3500 ton piżm nitrowych (piżmo ksylenowe) rocznie. W roku 2012 na terenie UE piżma tego się nie produkuje, a zużycie spadło prawie do zera. W tym samym czasie rynek perfumeryjny urósł niebagatelnie. Stąd wąchane klasyki dawnych lat (w wersji vintage) wydają się nam „lepsze”, „mocniejsze”. Trzeba jednak pamiętać, że piżma nitrowe nie są obojętne dla naszego ciała, a liczne badania mogę wywoływać niepokój – stąd w Japonii są zakazane całkowicie, a firmy na całym świecie (nawet w Chinach) redukują ich użycie. One zatem już nigdy nie wrócą do perfum, które są dostępne dla klientów na światowych rynkach.

W tym miejscu pozwolę sobie napisać, że inne „białe” piżma, choć znane od dawna, nie wnoszą do kompozycji tonów retro same z siebie. Niech przykładem będzie szalenie popularne Galaxolide – znajdziemy je co prawda w Estee Lauder White Linen i Lancome Tresor, ale też w Narciso Rodriguez for Her czy Pure Musc, które ze staroświeckością nie mają nic wspólnego. Galaxolide generuje wrażenie czystości, chłodu, wełnianości.
Tony retro często są też sprawką naturalnych składników. Wiem, że dla wielu osób sam zapach olejku różanego bywa określany jako „babciny”, a przecież to jedna z najpiękniejszych i najbardziej przyjaznych ingrediencji naturalnych w warsztacie perfumiarza. Na jej tle absolut jaśminu czy tuberozy wypadają jak szkarady z fundamentem zwierzęcym i gumowym. O dziwo, większość osób znacznie lepiej wypowiada się o syntetycznych akordach, które obejmują tylko przyjemne, nowoczesne molekuły, z których część nawet nie wchodzi w skład naturalnych ingrediencji. To kolei powoduje, że nos wielu współczesnych ludzi po zetknięcie z prawdziwymi absolutami czy esencjami określa je jako nieprzyjazne i „babcine” właśnie.
(Artykuł mojego autorstwa „Trendy i historia perfum”, który niegdyś został opublikowany w Harper’s Bazaar Ukraina: KLIK)
Marketing XXI wieku tak bardzo wyznaczył i zawęził granicę gustów, że w damskich perfumach za „modne” uważa się niemal wyłącznie zapachy z grupy słodkiej-gourmand, kwiatowej-delikatnej lub owocowej. W męskich perfumach jest podobnie – kompozycje muszą być wpisane od jednej z trzech grup, o czym już pisałem wielokrotnie na blogu (sportowe świeżaki, zakurzone drewniaki i ulepiaki-słodziaki).

W nawiązaniu do powyższych klasyfikacji weźmy przykładowe premiery, które nie wpisują się w ten podział, i których nie możemy w ten sposób zaszufladkować, np. Cartier La Panthere (szypr), Dior J’adore L’or (kwiatowy orient), Bvlgari Spendida Tubereuse Mystique. Wszystkie bywały określane mianem babcinych, niewspółczesnych, duszących. I o ile wśród damskich kompozycji możemy znaleźć takich przykładów całkiem, to po męskiej stronie będzie ciężej. Posłużmy się jednak takimi perfumami jak Tom Ford Beau de Jour (szypr), Moschino Toy Boy (róża) czy Dunhill Icon (fougere). Przez statystycznego klienta perfumerii każda z tych kompozycji od razu powodowała spojrzenie w przeszłość, choć są to zapach na wskroś nowatorskie pod względem technicznym, niemożliwe do skomponowania w latach 70. czy 80, choć odwołujące się do klasycznych akordów męskiej perfumerii. Tom Ford kreując swój szypr podszedł zresztą do sprawy bardzo ostrożnie. Najpierw Beau de Jour włączył w skład swojej linii niszowej – Private Blend, a dopiero później, po sukcesie, zaprezentował w nurcie masowym (w kolekcji Signature). Podobna sztuczka nie udała się Chanel – ich Boy, również niezmiernie udany fougere, nie mógł konkurować z do bólu poprawnym i masowym Bleu de Chanel i pozostał w butikowej serii Les Exclusifs de Chanel.

Dla wielu producentów eksperymenty z nutami dawnych lat wyszły jednak nad wyraz dobrze i postanowili uczynić kolejny krok. W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na dwie nowości ostatniego czasu: Dior J’adore Infinissime i Cartier La Panthere Parfum. Pierwszy to kompozycja tuberozowa z kwiatem ylang-ylang na kremowo-sandałowej bazie – bardzo ciepły, wyraźnie puszczający oko do wielkich klasyków jak Samsara czy Poison, a przy tym odległy od swojego, totalnie nowoczesnego pierwowzoru. To bardziej rozwinięcie idei wersji L’or.
Jeszcze dalej w swoich nawiązaniach do retro-stylu posunęła się marka Cartier. Najnowsza Pantera w wersji Parfum wprost przemyca akord brzoskwiniowo-morelowy jakby żywcem wyjęty z Tresor, czarnej Coco, Laura Biagiotti Venezia czy Rochas Femme. I to absolutnie nie jest brzoskwinia koktajlowa rodem z drinków Escada czy innych sexi-flexi perfum XXI wieku. Mathilde Laurent zręcznie nawiązała do stylu największych perfumiarzy wszech czasów: Almairaca, Grojsman, Roudnitski czy Polge’a seniora. Wrażenie to jest potęgowane przez fakt, że już klasyk haczył o dawny, wielki styl – był wszak mszystym szyprem, których w ostatnich latach na półkach sklepów zbyt dużo nie ma. W tym miejscu wspomnę jeszcze o tym, że akordy owocowe mogą być przez perfumiarzy przedstawiane w na wiele sposób. Stąd brzoskwinia/morela może mieć wydźwięk dziewczęco-dyskotekowy lub dostojny i ciepły. To samo dotyczy czarnej porzeczki (ta z Guerlain Chamade pachnie zupełnie inaczej niż z Rouge Bunny Rouge Allegria) czy śliwki (Laura Biagiotti Venezia kontra współczesne Tom Ford Plum Japonais), a nawet ananasa (Carthusia Fiori di Capri).

Nie mogę pozbyć też wrażenia, że powoli, ale sukcesywnie marki zaczynają coraz więcej eksperymentować. Nie boją się wplatać dawnych akordów do swoich nowych premier. Oczywiście, to wciąż ledwie pojedyncze jaskółki, ale mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, i że te przepiękne nuty będziemy coraz częściej znajdować do półkach perfumerii, a nie tylko w niszy lub wśród pokrytych kurzem klasyków. I że perfumy retro nie będą już retro…
Teraz tylko wypatrywać premier z tonami przypraw i kadzideł w stylu Opium, Must, Obsession czy Coco oraz zwierzęcych szyprów jak Antaeus czy niemożliwy do klasyfikacji Habit Rouge. Może w 2021 roku…