Ukryty Kwiat to kompozycja poświęcona absolutowi wanilii i przy okazji ostatnia nowość francuskiej marki.
Zapachy autorstwa tego perfumiarza to mikstury o najmniejszym potencjale komercyjnym wśród wszystkich marek w mojej perfumerii – nisza w pełnym znaczeniu tego słowa. Do tego to kompozycje tak inne od standardów masowych produkcji, że trafiają w bardzo nieliczne nosy. Gdyby tego było mało, Lebreton przyznaje się do używania składników zwierzęcych (np. kastoreum w L’Eau Scandaleuse), co dodatkowo obniża wartość marketingową marki. Trudno jednak polemizować z tym, że są niezwykłe, magiczne i potrafią oczarować swoją ziołowo-drzewną sygnaturą. I tak samo jest z aromatem Anatole Lebreton Fleur Cachee.
To wanilia, ale totalnie niesłodka. Za to mocno uwypuklono w niej tony wytrawne i pieprzowe. W zasadzie można powiedzieć, że tak mogłaby pachnieć zdrewniała waniliowa łodyga wrzucona do worka z wysuszonym pieprzem. Od samego początku zapach ma jednak charakterystyczną sygnaturę tego twórcy, którą znajdziemy w pewnym stopniu w każdej innej kompozycji – to aromat drewna i ziół w formie wysuszonej, kojącej, nieco aptecznej. Z kroplą mroku.
Dopiero po czasie elementy roślinne jakby ożywają i nabierają pewnej mszystej maniery. Fleur Cachee pozostaje jednak cały czas kompozycją dość chłodną jak na perfumy waniliowe. Mocny pieprzowy akord zmierza w w kierunku drzewnej pikanterii. Wyraźnie nabiera z czasem wręcz deskowego niuansu. Z rzadka w deski pocieknie jakaś kropla żywicy, ale absolutnie nic nie zaczyna się palić. Jedynie w bazie perfumy zyskują kilka stopni i może nieco mniej kręcą w nosie – tak jakby wanilia za wszelką ceną próbowała pokazać choć przez moment swoje krągłe, przyjazne oblicze.
Opinia końcowa o perfumach Anatole Lebreton Fleur Cachee
Drzewno-pikantna wariacja na temat wanilii, która jednocześnie mocno nawiązuje do stylu marki. Niezwykle udana konstrukcja, więc fani marki na pewno będą nią zachwyceni. Momentami nawiązuje do kreacji A ce soir Pont des Arts.