Po tuberozowej wariacji tej marki spodziewałem się cudów.
Niestety, perfumy Tom Ford Tubereuse Nue są ledwie przeciętne. Biorąc pod uwagę kosmiczny poziom ostatnich premier z serii Private Blend, mogę wręcz powiedzieć, że jest to porażka.
Nie jest to ani tuberoza oszałamiająca bogactwem nut i konstrukcją – tak jak Splendida Tubereuse Mystique, ani też tuberoza lekka i świetlista, zmierzająca w kierunku Estee Lauder Beautiful Belle. Tom Ford podążył drogą Chanel Gabrielle i dał kwiat wymierzony według marketingowego wzorca. Efekt jest taki, że w kompozycji brakuje ikry. Trochę wygląda to tak, jakby ktoś perfumy masowe wlała do fordowskiego flakonu przez pomyłkę.
A moje oczekiwania były kosmiczne. Wszak tuberoza z oudem, żywicami i paczulą to potencjalny materiał na premierę roku, a tutaj jesteśmy zanudzeni przeciętnością. Oczywiście, nie jest tak, że kłuje nas nóż tragedii, ale zapach jest słaby. Tylko na początku tuberoza ma cień aromatu naturalnego absolutu, więc zakładam, że wrażenie tej nuty w większości powstało za pomocą syntetyków – co jest dziwne, bo Tom Ford przyzwyczaił mnie do naturalnych brzmień. Po drugie, wątki orientalne i cięższe zostały przykryte lekkim woalem masowej kwiatowości. Jeśli do tego dodamy dość kiepską (ale znowu – bez klęski) bazę, to wyjdą po prostu perfumy średnie.
Opinia końcowa o perfumach Tom Ford Tubereuse Nue
Myślę, że to jedna z najsłabszych (a może wręcz najsłabsza) premier z tej kolekcji od dobrych kilku lat. I to nawet nie chodzi o to, że ma jakieś wielkie błędy. Jej winą jest przeciętność.