To bodaj pierwsze perfumy mainstreamowe, w których poczujemy aromat zieleniny marihuanowej w tak naturalnej formie.
Carolina Herrera Bad Boy Le Parfum nie pojawiłaby się na blogu, ponieważ z marszu uznałem, że to klon klasyka (Bad Boy). Dopiero podczas jednej z rozmów ktoś mi powiedział, że pachnie konopiami. Stąd zdecydowałem się na testy.
Pierwsza uwaga – spis nut nowej wersji w ogóle nie odzwierciedla tego, jak w świecie realnym pachnie. Opisy mówią o perfumach zielonych, aromatycznych, świeżych z pieprzem, wetiwerem i geranium (i oczywiście marihuaną). W praktyce jest to zasłodzony ulep, który klimatycznie nawiązuje do swojego protoplasty. Byłem przekonany, że w oficjalnych materiałach znajdę informacje o wanilii, tonce, karmelu, syropowatej lawendzie i innych słodzikach, bo właśnie takie wrażenia kreuje przez cały czas ta kompozycja.
Inną kwestią są konopie. Sfermentowana zielenina jest tu wyczuwalna bardzo mocno, niemal w niszowym stylu. Carolina Herrera Bad Boy Le Parfum są grą kontrastu. Mamy zatem ulepnie zasłodzoną bazę i realistyczny akord suszu. Co więcej, marihuana deklarowana jest tylko w nucie głowy, ale pachnie zdecydowanie dłużej – nawet po 5,6 godzinach poczujemy jej charakterystyczny aromat.
Jedyną, istotną zmianą w funkcji czasu jest pojawienie się w bazie akordu scukrzonej skóry. To popularny wątek męskiej perfumerii, który nie ma za wiele wspólnego z zapachem prawdziwej skóry. Często też występuje w akordach bazowych, np. w Paco Rabanne 1 Million Parfum.
Opinia końcowa o perfumach Carolina Herrera Bad Boy Le Parfum
Bardzo odważne zagranie akordem sfermentowanych konopi. Niestety, cała reszta została żywcem ściągnięta z klasyka. Jest więc nieco lepiej, ale dalej źle.
I jeszcze jednak istotna kwestia: w Bad Boy Le Parfum mamy akord zielony, który przypomina woń marihuany (sfermentowanych konopii), a nie haszyszu (jak w Black Afgano).