Przy okazji wprowadzenia tej marki do Impressium wiele osób pytało o kreacje Quentina Bischa, których u mnie nie ma. Tak się złożyło, że w 2020 roku Le Galion zaprosił do współpracy francuskiego perfumiarza, który wykonał dwie mikstury. I dziś o pierwszej z nich.
Le Galion Champs de Mai to kompozycja różana. Wedle zamierzeń miała emanować świeżością, lekkością i przypominać kwiat pokryty poranną rosą. Niestety, już pierwszy test sprawił, że przed nosem materializuje się róża chemiczna, płaska, słodko-zakurzona. Co więcej, jeśli nawet jest tu esencja lub absolut róży, to w ilościach marketingowych. Champs de Mai to przykład perfum molekularnych, w których postawiono w 100% na syntetyki. Nie jest tak, że sztuczne molekuły podkręcają naturalne składniki (co jest wg mnie najlepszą drogą), a same grają pierwsze skrzypce. W zasadzie drugie, trzecie i czwarte też…
W efekcie róża Quentina Bischa jest martwa. To kwiat o trzech twarzach: pudrowo-zakurzonej, słodkiej, metalicznej. I nie ma znaczenia, czy wąchamy te perfumy minutę po aplikacji, czy trzy godziny po aplikacji – obraz róży jest niezmienny. Z czasem tylko dochodzą jakieś paskudnie zakurzone utrwalacze rodem z najniższej półki. Wierzę, że ten obrazek może się komuś podobać, ale w mojej opinii nie ma nic wspólnego ze sztuką perfumeryjną. Ewentualnie polecam testy osobom, które lubią syntetyczne koszmarki – w typie Zarkoperfum, Byredo, Escentric Molecules czy Aether.
Opinia końcowa o perfumach Le Galion Champs de Mai
Zapach ten nie pasuje w ogóle do całości marki, której kompozycje potrafią być na kosmicznym poziomie i pokazują wspaniałą grę naturalnych składników (jak L’Ame Perdue czy Aesthete)