Diabelskie Opary nie są na pewno tak diabelskie, żeby porównywać je do kadzideł w stylu Incense Normy Kamali. W zasadzie to kompozycja kadzidlana bardzo nie-wprost
Dominującym pierwiastkiem Sous Le Manteau Vapeurs Diablotines jest wytrawny, ostry i zimny akord drzewno-żywiczny, który gra na suchej bazie z paczuli i wetiweru. Ta baza, choć ukryta wśród wielu innych nut, definiuje charakter perfum. I to osoby lubujące się w tych dwóch składnikach docenią w stopniu największym zapach Nathalie Feisthauer. Nie mamy tu jednak wątków piwnicznych, grzybowo-ziemistych lub klasycznej zieleni wetiweru zmieszanej z aromatem wilgotnej gleby. Obie nuty zdają się wysuszone, jakby ktoś wrzucił je w piaski pustyni i dopiero po setkach lat zostały odsłonięte. Tak samo gra zresztą akord drewniano-deskowy i same żywice.
Mimo użycia ekstremalnie dużej ilości naturalnych ingrediencji żywicznych, Vapeurs Diablotines nie pokazują się od strony kościelnej lub dymnej. To taki paradoks, choć podobne zjawisko obserwowaliśmy już w Markizie de Sade Histoires de Parfums i Etat Libre d’Orange Afternoon of a Faun. Można wręcz odnieść wrażenie, że to żywice jeszcze „w drzewie”, zanim wypłyną na zewnątrz – wtedy, kiedy aromat drewna dominuje nad aromatem kadzidła.
Opinia końcowa o perfumach Sous Le Manteau Vapeurs Diablotines
Ale Sous Le Manteau pokazuje nawet więcej obrazów. Są wątki przypraw, są elementy leśne, skórzane. Wszystko spaja wytrawność. To zatem perfumy dla osób, które totalnie nie tolerują słodyczy. Z drugiej strony całość nie jest kontrowersyjna, choć idzie własnymi ścieżkami. I to jest największa wartość kompozycji Sous Le Manteau – są niezwykłe, ale nie dziwne.
Pokusiłbym się też o stwierdzenie, że Diabelskie Opary to zapach przesunięty w kierunku elegancji – taki diabeł w garniturze.