I znowu mamy flankera…
Dior Sauvage Elixir to kompozycja wtórna, ale o dużej mocy. Interpretowane od lat połączenie lawendy, drewna sandałowego i syntetyków tonkowopodobnych zostało tu przedstawione w formie nieznanej z klasycznych Dior Sauvage. W nowej wersji jest zatem znacznie więcej słodyczy, a mniej „drewnianości” na ambrowo-piżmowej bazie. Praktycznie rzecz ujmując, mówimy o przynależności do rodziny fougere zdefiniowanej przez Le Male czy granatową Dolce&Gabbanę.
W rodzinie wtórnych, ulepiasto-drzewnych kompozycji nowy Dior prezentuje się jednak nieźle. Po pierwsze, gra na skórze i nie jest płaski. Czuć, że wśród tony plastiku rosną jakieś naturalne roślinki. W sposób interesujący przemycono nutę likierowo-anyżowo-lukrecjową. To motyw rzadki w dzisiejszej perfumerii i gdzieś daleko przypomina mi świetne Au Masculin Lolity Lempickiej.
Zresztą te dwa wątki: ulep sandałowo-tonkowo-lawendowy (w zasadzie to akord nowoczesnego fougere) oraz „lukrecjo-anyż”, stanowią scenę dla innych składników. Co więcej, są tą sceną przez wiele godzin. Z boku pojawiają się tony przypraw, jakichś drewienek, trochę zasłodzonych cytrusów, gdzieś w tle czmycha syropowata paczula i wanilia. Jest mocno, głośno i typowo męsko.
Jestem przekonany, że perfumy te spodobają się 75% mężczyzn i kobiet w sieciowych perfumeriach. Idealnie trafią w gusta fanów Bleu de Chanel, Dolce&Gabbana The One, YSL La Nuit de l’Homme. I to nie jest wada, bo Francois Demachy pokazał swoje umiejętności w tej kompozycji. Co się z tym wiążę – absolutnie nie można powiedzieć, że Dior Sauvage Elixir ma niską jakość. Zmieszanie takiego zapachu na pewno kosztowało wiele prób i czasu.
Opinia końcowa o perfumach Dior Sauvage Elixir
Dobrze wykonane perfumy, choć mało odkrywcze. Są przesunięciem klasycznego Sauvage w stronę słodyczy fougere.