Teraz trochę żałuję, że nie recenzowałem wersji z czystym dopiskiem „EdP”
Givenchy Gentleman Eau de Parfum Reserve Privee pachnie bowiem zjawiskowo i dość daleko im do klasycznego Gentlemana 2017. Przy pierwszym teście skojarzył mi się z Dior Homme Parfum, a mówiąc ściślej – z wątkiem spalonych irysów. To niszowym niuans, który do męskiej perfumerii wprowadził właśnie Dior, a który później wiele firm próbowało naśladować, z lepszym lub gorszym skutkiem. Givenchy wykonuje jednak krok w przód. Prezentuje ten akord we własnej interpretacji, dodaje odrobinę słodyczy, ciekawie gra drewienkami, nie wpada w obszary zakurzone nawet w bazie.
Nadpalany irys jest dominantą od początku do końca i nie zanika na żadnym etapie. Nie doświadczamy zupełnie frakcji marchewkowej, a bardziej drzewną lub nawet skórzaną (co jest możliwe do wytłumaczenia tym, że z absolutu irysa najczęściej tworzy się nutę skóry w perfumach). Z kompozycji wydobywają się strużki dymu, choć jednocześnie nie są to perfumy jakoś bardzo gorące. To raczej takie pojedyncze ognisko wśród pokrytych śniegiem drzew. Czasami na skórze pojawi się wątek irysów pudrowych, który z kolei tworzy konotacje z Dior Homme Intense, natomiast nie jest to postać przeważająca.
Akord alkoholowy, którym szczyci się marka, nie jest dosłowny. To raczej beczka, w której było whisky, a nie samo whisky. Posunąłbym się nawet w tych skojarzeniach dalej i powiedział, że to jakaś piwnica, w której trunek jest składowany. Givenchy Gentleman Eau de Parfum Reserve Privee ma bowiem sporo frakcji ziemistych, wręcz paczulowych, choć paczula w składzie deklarowana nie jest. To jednak kolejny plus.
Opinia końcowa o perfumach Givenchy Gentleman Eau de Parfum Reserve Privee
Nie są to może perfumy najoryginalniejsze na świecie, ponieważ stanowią interpretacje znanego akordu. Według mnie są jednak wykonane z wielką dbałością o szczegóły. To zaś sprawia, że walory konstrukcyjne oceniam bardzo wysoko i polecam testy, zwłaszcza jeśli ktoś lubi akordy spalonych irysów.