Po sukcesie męskiego Phantom, nadeszła pora na wersję dla kobiet
Tym sposobem debiutuje Paco Rabanne Fame. I w zasadzie trudno mi zająć stanowisko w jego kwestii. To na pewno kompozycja odtwórcza, która powiela ścieżki innych producentów. W tym samym czasie wydaje mi się, że konstrukcyjnie jest dobrym zapachem. Czuję, że sam proces kreacji wymagał więcej czasu niż standardowo poświęca się na nowe perfumy. Co więcej, po testach globalnych zauważyłem kilka ciekawych elementów, które umykają przy szybkim spryskaniu nadgarstka lub blottera.
Fame jest słodki, momentami nawet upiornie słodki. Sporo w nim nut kwaskowych. W praktyce spaja akordy tropikalno-drinkowe ze słodyczą gourmand znaną z kompozycji niskiej półki (typu Playboy, perfumy gwiazd). Natomiast pierwsza część – ta a’la Escada – jest niezła. Czuć mango otoczone drewienkiem. Jest to efekt przyjemny, komfortowy i mogący zapisać się w pamięci. Akcent drewniany odsłania na skórze różne oblicza – od kremowości, po subtelne ciepło, niemal wnoszące cień dymu. Gdyby nie fakt, że od samego początku towarzyszy nam tragiczny akord cukierkowo-karmelowo-waniliowy, to mogłyby to być wartościowe perfumy w swojej grupie.
Samo mango jest zrobiono według mnie naprawdę na wysokim poziomie. Co więcej, owoc ten z drewienkiem jest wyczuwalne przez dość długi czas. Spokojnie zobaczymy je nawet po 3-4 godzinach. To sprawia, że Paco Rabanne Fame ma swój urok. I dopiero po tym czasie spadamy w objęcia taniości i niskiej półki. Tam już nie da się ukryć, że cięto budżet na kompozycję. Na tym etapie utracono wszystkie wyróżniki a całość pachnie tak jak produkty za kilkadziesiąt złotych.
Opinia końcowa o perfumach Paco Rabanne Fame
Nie liczyłem, że będzie to arcydzieło. Z tego też powodu odbieram tę premierę jako pewne, niewielkie, ale pozytywne zaskoczenie. Spodziewałem się najgorszego, a znalazłem ciekawie podane owoce z drewienkiem – przynajmniej na początku.