To kolejne perfumy, które wywołały u mnie przestój, ponieważ trudno zmobilizować się do ich opisania.
Bynajmniej nie oznacza to ich wielkiej oryginalności, ale właśnie totalne przeciętniactwo. Viktor & Rolf Good Fortune pachną trochę kwiatowo, trochę cytrusowo, trochę słodko, trochę świeżo. Stąd mogą się kojarzyć z wieloma innymi kompozycjami na rynku. Pamiętam, że mój nos zwrócił uwagę na połączenie białych kwiatów i wanilii, które w podobnym kształcie objawiło się w YSL Libre czy Valentino Voce Viva. Natomiast w przypadku wspomnianych kompozycji był to jeden z puzzli, a tutaj perfumiarze wyczarowali niemal tylko ten jeden akord, w dodatku brzmiący bardziej topornie.
Zapach określiłbym jako świeży z elementem zmielonej bezy cytrusowej. To generuje pewne pudrowe niuanse. Jednocześnie nie jesteśmy topieni w jakichś lepkich i ciężkich syntetykach a’la smakowitego Playboy’e za 50 złotych. Na samym początku Good Fortune zobaczymy też ciekawy niuans absyntowy z podtonem lukrecji. To z kolei rodzi podobieństwa do klasycznej Lolity. W perfumach Viktor & Rolf to nuta bardzo rozcieńczona i raczej bez większego znaczenia. Ma natomiast naturalne brzmienie.
W końcówce dominują akordy piżmowo-ambrowo-drzewne, syntetyczne i tanie.
Opinia końcowa o perfumach Viktor & Rolf Good Fortune
Dominantą Good Fortune pozostaje jednolity wątek kwiatowo-waniliowy. Cała reszta to ledwie dodatki. I trudno mówić o jakimś wybitnym wykonaniu, zmienności. W tych klimatach poleciłbym zdecydowanie wzmiankowane Libre, bo tam temat ten wyciągnięto do perfekcji. A tutaj bardziej poziomem zbliżamy się do Eau Mega (tragiczne) niż do Flowerbomb (genialne).
Kampania perfum Good Fortune
Zapach ma jednak rozbudowaną kampanię reklamową, więc widać, że w tym kierunku szedł budżet, a nie na sam zapach.