Do kolekcji Kenzo dołącza właśnie nowy zapach
Kenzo Memori Collection Encens Lumiere nie jest wonią wprost kadzidlaną, a już na pewno nie jest są to perfumy kościelne czy świątynne w ogóle. W zasadzie trudno nawet określić, czy perfumiarz użył olibanum, labdanum czy innej żywicy. To kadzidło bardzo nie wprost. Jest lekkie, nieco syntetyczne, jakby od podstaw zbudowane z wielu molekuł i innych składników. Wchodzi też w tony syntetyków oudowych, ale nie jest zwierzęce.
To o tyle istotne, że na początku całość kojarzy się z aromatem skóry. Występuje element przybrudzony, ale w formie delikatnie asfaltowej, a nie animalnej. Skojarzenia z Ombre Leather nie będę tutaj błędem. A gdybyśmy chcieli Kenzo Encens Lumiere porównać do innej pozycji z rodziny Kenzo to z pewnością byłyby to wycofane perfumy Kenzo Madly (w sumie przeszło mi przez myśl, że Encens Lumiere to zmodyfikowana wersja kompozycji Madly…)
W sercu kompozycja jest roziskrzona molekułami kwiatowymi. Na początku są to bardziej białe kwiaty, a później przechodzą w klimat herbacianej róży, choć w elektronicznej formie. W tej małej naturalności jest jednak pewien urok, bo perfumy są zmienne, żyją na skórze, przekazują mnóstwo obrazów. Mają też pewien ładunek słodyczy, a w bazie skręcają w stronę przypudrowanych drzazg i elementów różowego pieprzu.
Kadzidło z pewnością nie jest tu pojedynczym bohaterem pierwszego planu, ale jego wyobrażenie stanowi istotną część kompozycji od początku do końca. Czasami wyobrażam sobie, że to kadzidło bardziej w formie zmielonej i uformowanej w długi patyczek. W tych zmielonych elementach widziałbym zaś nie klasyczne żywice, a zasuszone kwiaty, herbatę, szałwię, może odrobinę cynamonu, szafranu czy innych przypraw.
Opinia końcowa o perfumach Kenzo Memori Collection Encens Lumiere
Kompozycja jest w mojej ocenie świetną interpretacją kadzideł japońskich, dalekich od religijnych skojarzeń Europy/Bliskiego Wschodu. Jednocześnie zapewnia znacznie więcej wrażeń niż możemy się spodziewać po krótkim spisie nut oficjalnych. Polecam testy.