A to cichy skarb
Niegłośno zachowuje się na skórze. Jest szorstko nieprzyjazny, ale emanuje przy tym pięknem. Zaskakuje zmiennością, choć ciągle porusza się cichym szlakiem. Na samym starcie pachnie kościołem. To ledwie strużka dymu kadzidła, która nie pozwala na głębszy opis. Nie wiem, czy to bardziej katedra czy kapliczka z lesie. Zaraz po tym Givenchy Faux Semblant wchodzi o obszary ambrowe. To efekt o tyle zaskakujący, że perfumy pachną naturalną ambrą. Lekko słony, zwierzęco-żywiczny aromat pojawia się zaraz po kadzidle.
W trzeciej odsłonie pojawia się niesłodki miód. Tutaj kompozycja zbliża się do klimatów Cartier L’Envol. Na tej kanwie przechodzimy w obszar nut skórzanych, trochę retro, trochę przybrudzonych. Aromat słonej ambry miesza się z tym skórzanym elementem. Jednocześnie kwiat pomarańczy wprowadza pewne fizjologiczne tony rodem z męskiej perfumerii lat 90. Faux Semblant z „trochę przybrudzonego” staje się „wprost brudny”. Efekt ten potęguje nuta a’la kmin rzymski. Podobne zjawisko występowało w Dioramie. Kmin (nie kminek) podbijał woń białych kwiatów i eksponował ich zwierzęcą naturę. Odczucie to płynnie przechodzi na żywicę agarową.
Jestem gotów uwierzyć, że w Givenchy Faux Semblant użyto pewnych ilości naturalnego oudu, takiego smolistego, zwierzęcego. Jednak absolutnie nie burzy to opowieści. Oud nie jest dominujący czy agresywny. Wtapia się w otoczenia, choć pozostaje wyraźny.
Opinia końcowa o perfumach Givenchy Faux Semblant
To złożona drzewno-kadzidlana opowieść, w której nie ma jednej nuty dominującej. Jest tu jednak niesamowita harmonia. Każda nuta pasuje do pozostałych, choć każda ma swoją własną rolę. To pozwala doświadczać złożoności i misterności wykonania kompozycji. Pod tym względem Faux Semblant przypomina złożone receptury bazujące na składnikach naturalnych. Dzisiaj to rzadkość, aby obcować z takimi perfumami.