I tym sposobem doszliśmy do ostatniej pozycji z niszowej linii Juliette Has A Gun
Into The Void bardzo wyraźnie czerpie inspirację z Nasomatto Black Afgano. Podobieństw nie da się zaprzeczyć. Już od pierwszej sekundy po aplikacji w nos rzuca się nuta dymiącego drewna, kadzidła i opium. Z czego pisząc „opium” mam na myśli ustalony wzorzec tej kompozycji na rynku. Pamiętam, że jak byłem dzieckiem (a więc na wiele lat przed premierą Black Afgano) w rodzinnym samochodzie wisiała czarna, drewniana zawieszka, którą trzeba było nakrapiać z buteleczki i na niej była nazwa „opium”. Później wielokrotnie się z tym spotykałem w życiu codziennym. Podobne aromaty o nazwie „opium” znajdziemy dziś w sklepiku indyjskim w podziemiach Dworca Centralnego. I pisząc „opium” mamy zatem na myśli konkretny akord, który zadomowił się na rynku. Nie ma on nic wspólnego z YSL Opium. To tak tytułem dygresji.
W perfumach Juliette Has A Gun Into The Void tony drzewne zestawiono z akordem pudrowo-kwiatowym, który jest bardzo charakterystyczny dla tej kolekcji. W ciemno zgadywałbym, że perfumiarz umieścił tu jakieś molekuły tuberozowo-irysowe. Formalnie ich nie ma, ale mogą też ukrywać się pod nazwą „orchidei”. Tak czy inaczej, kompozycja jest mocno kwiatowa, gęsta, słodka i pudrowa. To tworzy ciekawy kontrast i sprawia, że nie odbierałbym jej jako kolejnej kopii Black Afgano.
Z czasem efekt ten zanika. I to właśnie jest największa i najbardziej wyraźna zmiana w życiu Into The Void na skórze. Sam akord drzewno-opiumowy jest raczej monumentem. Pozostaje piękny, ale jednak jest bardziej płaski niż w innych perfumach tego typu. Na szczęście nie wchodzi w obszary tanie i syntetyczne. Jego moc z czasem słabnie, ale nawet po dziesięciu godzinach wciąż tli się wyraźnie na skórze.
Opinia końcowa o perfumach Juliette Has A Gun Into The Void
Wydaje mi się, że to najbardziej komercyjna (w sensie zarabiająca) pozycja tej kolekcji, ponieważ drzewny akord kadzidlano-haszyszowy to klasyk. Wykonanie też jest na niezłym poziomie, choć do najlepszych w tym temacie nieco brakuje.
Podsumowując przygodę z najbardziej luksusową kolekcją Juliette Has A Gun: tragedii nie ma, ale w tej grupie perfum jest wiele znacznie ciekawszych marek. Ubolewam, że nie udało mi się poznać zapachu Moon Dance (premiera z 2014, obecnie nie jest już produkowany), ponieważ miał być brylantem tej linii.