W końcu udało mi się spędzić z tym zapachem więcej czasu
Chloe Atelier des Fleurs Violette wymaga skupienia. Podczas testów w sklepie lub nawet przelotnych prób nadgarstkowych, umyka z nosa. Ginie w tle innych aromatów. To bez wątpienia perfumy proste, minimalistyczne. Pozornie są też nijakie i bez emocji. Kiedy jednak damy im czas na skórze, to okazuje się, że mamy do czynienia z kompozycją naprawdę wyjątkową.
Po pierwsze, w początkowych chwilach wcale nie pachnie naturalnie. Jest tu lekkość i pudrowość. Skojarzenia biegną w stronę kosmetyków i czystości. W tym miejscu przypomnę, że absolut z liści fiołka to woń o dużej mocy, która zupełnie nie przystaje do kruchego i delikatnego obrazu kwiatów. Dopiero w dużym rozcieńczeniu nabiera przyjemniejszej formy, choć nawet wówczas nie pachnie aż tak jak w Violette. Moje przypuszczania są takie, że Fanny Bal użyła tu dużej ilości roślinnego piżma, które nadało absolutowi fiołka niesamowitej lekkości i tego chmurkowego wydźwięku.
Co więcej, zapach zyskuje też odcienie pralniane i rozgrzanego żelazka, choć to detale i absolutnie nie są porównywalne z MFK 724. Możemy też poczuć subtelne niuanse cytrusowe, a efekt czystości potęguje coś na kształt chłodnej lawendy. Oczywiście, żadne z tych nut nie są wymieniane oficjalne w składzie, ale mówię tutaj o samych wrażeniach, jakie perfumy te wywołują.
Z czasem perfumy zwiększają moc, a woń fiołka coraz bardzie przypomina naturalny absolut. W bazie wchodzimy natomiast w obszary słodsze, które nawiązują do fiołków kandyzowanych (to wyraźne echa Guerlain Insolence). Jakość tej końcówki jest naprawdę wysoka. Czuć w niej fiołkowe błyski, a nie ma za to jakichś tanich rzeczy, które zazwyczaj perfumiarze chowają w fundamentach. A nawet jeśli są, to nie niszczą kompozycji.
Opinia końcowa o perfumach Chloe Atelier des Fleurs Violette
Bardzo dobry zapach, choć subtelny i cichy.