W Impressium pojawiła się ostatnia z tegorocznych, nowych marek. Wraz z nią pozwalam sobie na recenzję ich najciekawszego zapachu, który zrobił na mnie bardzo duże wrażenie
(tytułem dygresji wspomnę, że nie wprowadzam marek, gdzie nie mam przynajmniej jednej aż tak mocnej pod względem jakości pozycji)
Mowa o Majouri Gold Noir. Perfumy są wyraźnie jesienne i zimowe. Przeszywają przestrzeń. Nutą główną jest w nich cynamon, ale nie gra on solowo. Powiedziałbym, że na drugim miejscu jest drewno, później skóra i wanilia, choć to kompozycja z wszech miar złożona. Nie pachnie czystymi ingrediencjami, ale raczej akordami, które one budują.
Już od pierwszej chwili wybrzmiewa ostro, wytrawnie. Poziom cukru jest jednak niski. To absolutnie nie jest słodycz, którą znamy ze współczesnych premier mainstreamu z wanilią i cynamonem. Bardziej natomiast przypomina mieszankę zasuszonych kwiatów, żywic i przypraw, które rozsypano na gorącym piasku. Mamy tutaj coś z dawnego męskiego Gentlemana Givenchy, ale i damskich Kenzo Jungle. Zresztą w spisie nut bardzo brakuje mi paczuli, której może nie ma dosłownie w składzie, ale jakieś inne składniki dają jej efekt. Już od początku zapewnia ona nieco mroczny, ziemisto-kakaowy niuans. Cały czas pozostaje on w obszarze wytrawnym, bez większej ilości cukru.
Z czasem pojawia się coraz więcej akcentów drzewnych. Nawet można zauważyć jakieś minikrople żywicy. Ciepło przypraw osiąga taką wartość, że zaczynają puszczać subtelne strużki dymu. Zapłon jednak nie następuje. Jeszcze dalej kompozycja nabiera złocistej, ambrowej słoneczności i ciepła. W małym zakresie wzrasta poziom słodyczy, ale wciąż Gold Noir zalicza się do perfum wytrawnych i nawet nie zbliża się do granicy tego obszaru. Przyprawy stają się mniej ostre. Pojawia się pewna kremowość, którą można porównać do olejku z drewna sandałowego.
Opinia końcowa o perfumach Gold Noir
Piękna, dopracowana kompozycja, która stanowi bardzo oryginalną interpretację nut przyprawowych i drzewnych.