Montabaco Rio z pewnością można rozpatrywać jako materiał na hit!
To bowiem kompozycja oparta bardzo mocno na fundamentach klasycznego Montabaco, ale przesuniętego w stronę ambrowej, tropikalnej owocowości znanej z Kirke czy Don’t Ask Me Permission. Perfumy Ormonde Jayne są jednak zrównoważone, nie są ulepne, ani zbyt agresywne. Po raz kolejny nasuwają się na myśl określenia: „z klasą” i „elaganckie”. To może być trudne do wyobrażenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w spisie nut widniej karmel, ananas, mango czy rabarbar.
Rdzeń Montabaco, czyli zielony tytoń z molekułowym niuansem ISO e Super, dominuje mimo wszystkich innych dźwięków. Akordy karmelu czy owoców nie są przesadnie słodkie na jego tle, choć na pewno poziom słodyczy jest tu o wiele większy niż w Montabaco Cuba. Owoce mają w sobie sporo lekkości. Czuć, że są dojrzałe, lecz nie przytłaczają. Spotykają się tu za to nurty zielonego chłodu tytoniu z ciepłem tej całej owocowej orkiestry.
Nie są to perfumy tak zmienne jak inne pozycje Lindy Jayne, ale akord główny, który pozostaje wyczuwalny przez cały czas, jest dopracowany. To podobna sytuacja jak np. w Erba Purze czy BR540. Zresztą w bazie Rio mamy deklarowany mech dębowy, który sprawia, że całość muska klimaty dzieła Kurkdjiana (bo w praktyce to molekuła Evernyl, a nie absolut mchu dębowego).
Opinia końcowa o perfumach Ormonde Jayne Montabaco Rio
To również dobra kompozycja, choć przesunięta wyraźnie w kobiecą stronę. Na pewno polecam testy osobom, które lubią wspomniane w recenzji pozycje. Z tym, że podkreślam – Rio nie nawiązuje bezpośrednio do nich. To dalej Montabaco, ale z tym tropikalnym duchem Erba Pury lub Don’t Ask Me.