Zatem na wstępie – to nie są perfumy ani wiśniowe, ani czereśniowe
Juliette Has A Gun Juliette należy do grona kompozycji molekułowych, z dużą ilością syntetyków ambrowych, piżmowych i drzewnych. Jest to zupełnie nie moja bajka, ale trzeba uczciwie przyznać, że perfumiarz złożył tę miksturę z pewnym pomysłem. Z tego też powodu wyróżnia się ona – przynajmniej w pewnym stopniu – wśród nowości.
To perfumy czyste, lekkie i sterylne. Przypominają mi aromat, który poczujemy po wejściu do sieciowej drogerii na R. Woń żeli do mycia ciała miesza się tam z aromatem kosmetyków do pielęgnacji, detergentów i kolorówki. Wszystko pozostaje jednak nieinwazyjne i przyjemne dla odbiorcy. Rozwój Juliette to podróż po takim sklepie.
Ścisły początek ma woń rumiankowego papieru toaletowego. Z prawdziwym rumiankiem nie ma to za wiele wspólnego (olejek rumiankowy to składnik ultradrogi, czego większość osób nie jest świadoma), lecz jest to woń czysta, przyjemna, nieco pudrowa i lekko ziołowa. Później z alejki „papierowej” przechodzimy na dział z kosmetykami do ciała. To z kolei aromat bezzapachowych balsamów do ciała (w oddzielnym poście powinienem wyjaśnić co znaczy słowo „bezzapachowe”, bo naprawdę istnieje takie coś jak „zapach bezzapachowych balsamów”), czysty, ale bardziej kremowy, mniej drzewny, a bardziej gładki. Dalej wchodzimy w obszary „kolorówkowe” i tutaj błyska akord wiśnio-czereśniowy, który gra na tle nuty wnętrza kobiecej kosmetyczki.
W ostatnim akcie wchodzimy w strefę dla dzieci. To zapach aromatyzowanych karteczek do segregatorów, aromatyzowanych długopisów czy gumek do ścierania. I choć wiem, że to efekty w 100% chemiczne, to są one przyjemne. Nie rażą taniością. Są miłe do nosa, wręcz wesołe.
Opinia końcowa o perfumach Juliette Has A Gun Juliette
Ciekawa pozycja w gronie perfum molekułowych i dobry przykład, jak z niedrogich składników zrobić całkiem dobre perfumy.