Przekroczyłem właśnie półmetek przygody z tą marką
Dzisiaj o perfumach Charlotte Tilbury Love Freqency, które są kompozycją na wskroś różaną. Sam pomysł na zapach nie jest nowy. To róża obudowana szafranem, ciepła, sucha i delikatnie drzewna. Pamiętam, że podczas pierwszych testów przypominała mi żywo duet róża-oud, który występuje w wielu kompozycjach Montale. To czy nazwiemy tę nutę szafranem czy oudem, to już decyzja producenta i osób odpowiedzialnych za komunikację.
W tym przypadku najważniejsze jest to, że wrażenie pozostaje pozytywne. Brak mu jednak szlachetności. Czuć, że to wszystko jest po prostu sztuczne. Wyobrażam sobie, że Anne Flipo dostała zadanie stworzenia orientalnej, pięknej i bogatej róży, ale w budżecie bardzo niskim. Zatem walory samej konstrukcji są zauważalne. Nie jest to ordynarna kopia innych perfum. Nie jest to też prostacki kloc. Natomiast pachnie dość tanio.
Przyprawowa róża, która czarowała na początku, później pokrywa się kurzem. Zamiast czerwonego pieprzu i szafranu pojawiają się syntetyki piżmo-ambrowo-drzewne. Pewną namiastką sukcesu jest akord paczuli, który w pewnym stopniu ratuje bazę przed tragedią. Jest suchy, wytrawny, jakby spalony wręcz. Minusem jest natomiast to, że dalej czuć elementy oudowe – takie jakby ktoś chciał zrobić perfumy oudowe za 50 złotych.
Opinia końcowa o perfumach Charlotte Tilbury Love Frequency
To mógłby być wspaniały zapach, gdyby marka zwiększyła budżet na samą kompozycję. Czuć, że zrobiła go ręka profesjonalisty z dużym doświadczeniem.