W tym wypadku nazwa jest totalnym błędem
Jo Malone Passiflora to nie są perfumy poświęcone marakui. W ogóle nie są owocowe. Bez czytania spisu nut, zaraz po teście nadgarstkowym i przez cały czas testów globalnych element dominujący jest jednoznaczny – to bób tonka z wetiwerem. Jest to o tyle ciekawe, że w oficjalnych materiałach marki nie mamy wymienionego wetiweru. Wymienia go jednak Fragrantica. I ja sam też powiedziałbym, że to zapach przede wszystkim wetiwerowy.
Wetiwer tej kompozycji jest jednak szczególny. Ma gourmandowe zacięcie, ale nie są to tony orzechowe, które często w absolutach wetiwerowych można poczuć. A przynajmniej nie są one dominantą. Jo Malone Passiflora pachnie tostem, chlebem, masłem, suszonym migdałem i sucharkami. Jest to woń tłusta. Może nawet oleista. Wetiwer utracił tu swoją botaniczną zieleń, a stał się korzeniem przypieczonym na patelni lub wręcz smażonym. Powiedziałbym też, że kompozycja ma wspólne cechy z Serge Lutens Jeax de Peau.
Dodałbym też, że baza Passiflora ma wyraźne konotacje drzewne z naciskiem na molekuły drewna sandałowego z paczulą, wanilią i ambrą. I nawet po 5-6 godzinach wciąż poczujemy woń roztopionego na toście masła. Przypomina też płatki zbożowe i mleko.
Co warte zauważenia, jest to kompozycja bardzo zmienna, żyjąca na skórze, zaskakująca. Na żadnym jednak etapie nie muska nawet klimatów owocowych. Prezentuje wyższy poziom niż dawne limitowanki serii zbożowej. Może spodobać się fanom English Oak & Hazelnut oraz L’Artisan Mechant Loup. Natomiast od tej dwójki wydaje mi się słabszą propozycją.
Minusem Jo Malone Passiflora jest ogólnie wrażenie syntetyczności i oblepienia. Zapach może przytłoczyć. Ma element zjełczałego masła lub tłuszczu waniliowego w swoim fundamencie.
Opinia końcowa o perfumach Jo Malone Passiflora
Ciekawe, złożona kompozycja, choć w tym klimacie marka Jo Malone prezentowała kompozycje lepsze.