Przyznam, że nowa odsłona stoi znacznie wyżej od klasyka
W YSL MYSLF Le Parfum wyciągnięto w końcu kwiat pomarańczy na pierwszy plan tworząc pachnidło, które śmiało można nazwać współczesnym wcieleniem Jean Paul Gaultier Fleur du Male. W praktyce pierwowzór – MYSLF Eau de Parfum – jest podobnie złożony i generalnie oba są bardzo podobne. Natomiast w aktualnej wersji poprawiono całą masowość i taniość, która tam dominowała i niszczyła wszystkie plusy.
Cały wydźwięk kompozycji przesunięto z obszaru tanio-kosmetycznych i podróbkowych w bardziej drogie i dopracowane. Zmniejszono udział nuty cytrusowej na początku. Odsłona Le Parfum rozpoczyna się od razu naturalnym kwiatem pomarańczy z jego charakterystycznym, lekko zwierzęco-feklanym podtonem. Zresztą w samym obszarze tego składnika dzieje się dużo – tak jakby zrobił go Francis Kurkdjian (może ktoś pamięta jeszcze jego drugi z kwiatów pomarańczy – Custo Man). Jest trochę orientu, trochę miodowości, trochę owocowości i sporo ciepła oraz słońca.
Nie wchodzimy w ogóle w obszary drogeryjnych żeli pod prysznic i taniej świeżości. W odsłonie Eau de Parfum czuć było dużo tanich, drzewnych molekuł a’la drewno sandałowe. Tutaj pewnie one też są, ale nie razi to nosa. Baza jest słodsza, odrobinę przypomina Le Male, ale ma swój własny twist. Idąc stereotypami można powiedzieć, że YSL MYSLF Le Parfum skręca w damską stronę, ale to wynika z tego, że w dzisiejszych czasach perfumiarze przestali komponować męskie wody oparte na kwiecie pomarańczy (poza kolońską świeżością). I dla odbiorców może być to szok. Tym większy, że w tej odsłonie nie ma już tego filtra męskiej taniości i masowości.
Opinia końcowa o perfumach YSL MYSLF Le Parfum
Dla mnie MYSLF Le Parfum jest powrotem do młodości czasów Kurkdjiana (i mojej). To jest bardzo odważna premiera. Myślę, że nie zostanie klasykiem jak Dior Sauvage czy YSL Y, bo jest po prostu zbyt trudna. Nie zmienia to jednak faktu, że to piękne perfumy, w których zredukowano większość niedoskonałości pierwszej odsłony.