To kadzidło z rodzaju ciemnych, ambrowych i ciepłych z delikatnym podtonem smolistym
Najnowsza pozycja Perris Encens Sacre należy zatem do tej samej grupy, którą „wieki” temu wyznaczył Black Cashmere, a później Embers, Sahara Noir czy Heeley Eau Sacree. Nie jest to zatem kadzidło chłodne i metaliczne w stylu Avignon, Cardinala czy Lavs.
Start tej kompozycji ma w sobie coś z żywicy elemi. Jest nieco elektroniczny z nutą lakieru do drewna i długo pracującej kserokopiarki. To ciekawy i dopracowany efekt. Nie trwa jednak długo, maksymalnie 5-15 minut. Później wchodzimy w obszar klasycznego ciepłego kadzidła. Mamy wątki dymu kadzidlanego i rozgrzanych żywic. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że kompozycja od 5-10 minuty aż po sam koniec przeszyta jest ciepłą strzałą ambrowo-paczulową. Właśnie ten zabieg sprawia, że nie jest to kadzidło świątynne. Za to zyskuje odcień cielesny i zmysłowy, o wyższej temperaturze.
Nie są to perfumy wielowątkowe. W zasadzie oprócz wyraźnie rozgraniczonego akordu startowego nie mają innych zaskakujących elementów. Nie napiszę jednak, że są martwe. Po pierwsze, czuć jakość składników. Po drugie, Encens Sacre przypomina dogasające ognisko, które mieni się w rytm żaru zwęglonych drewienek nasączonych żywicami. I jest w tym urok.
Opinia końcowa o perfumach Perris Monte Carlo Encens Sacre
Nie jest to pozycja, która łamie schematy i wyznacza nowy trend, ale jakościowo to pierwsza liga. Do najlepszych jednak trochę jej brakuje.