Nuda ma zapach Wode. Strzelająca niespodziewanie fiolka dostarcza krótkiej rozrywki tylko na początku. Zresztą czy połowa zawartości lądująca od razu na ubraniu może dostarczać rozrywki? Oczekiwałem dużo. W końcu kogo nie zaciekawiły opowieści o niebieskiej farbie, nowatorskim opakowaniu-puszce i gazowanych perfumach. Ostatecznie i sam perfumiarz, w osobie Gezy Schoena trochę mnie zaintrygował. Twórca Molekuł zawiódł.
Wode rozpoczyna się zapachem kanalizacji- wszędobylskich bakterii, wirusów i grzybów, na które i sam Domestos nie pomoże. Kompozycja jest ciemno zielona. To barwa od gnijących ziół, przedwczorajszej zupy i porannego śniadania. Uwierzcie, że zapach jest niezbyt uroczy. Traumą, jednak nie nazwę tych perfum z paru powodów. Najważniejszy niech będzie ten, że pachnące cząsteczki są zbyt rozcieńczone. Coś, gdzieś pachnie, ale intensywność doznań przy noszeniu Wode nie jest zwalająca z nóg. W sumie to dobrze.
Zaczyna się pleśniejącym, rozwodnionym jałowcem i jakimiś innymi niezbyt wiernie odwzorowanymi ziołami. Efekt brudu mnie odstrasza. Na szczęście nie na długo. Wode grzecznieje. Gnijąca zieleń zaczyna być tylko wspomnieniem. Po niedługim czasie od aplikacji z kompozycji zaczynają być słyszalne nuty skrajnie chemiczne. Posuwając się do stwierdzenia, że Geza leci na laboratoryjnym koksie w 100%, chyba dużo się nie pomylę.
Muszę jako wadę wymienić też zlanie wszystkich akordów w dalszych częściach Wode. Zapach staje się jednolity, mało nośny, skrajnie niecharakterystyczny. Po raz kolejny okazało się, że tryskająca perfumy w gadżeciarskiej puszce z niebieską farbą to za mało, to nic. Liczy się zapach, a ten w Wode stoi na żałośnie niskim poziomie.
Nuty: kolendra, kardamon, arcydzięgiel, szafran, jałowiec, szałwia, skóra, styraks, piżmo, mech dębowy
Rok powstania: 2008
Twórca: Geza Schoen