Projektant z Albionu, który szczęście znalazł we Włoszech a zapach zrobił we Francji. Z wadą zgryzu i ogólnie z wyglądem jakby mu ktoś ojca kontrabasem zabił. Oczekiwałem perfum, które wpiszą się w dewizę blondyna- Zniszczyć, Zdezorientować, Zrobić burdel („Destroy, Disorientate, Disorder”). John Richmond for Men mnie tylko zaburzył. Trochę wygląda to tak jakby ktoś (jakiś spec od marketingu) próbował ulokować zapach w miejscu, gdzie wcześniej było M7, Basala, Nemo a teraz Encre Noire czy Gucci Pour Homme. Próba powiodła się w jakiejś części, ale stwierdzić dokładnie nie mogę z powodu „zdezorientowania”. Zanim napiszę o szczegółach, trochę lania wody.
Butelka czarna, ale to trend już oklepany z każdej strony. Podobna w zasadzie do tej Lalique’owej w kwestiach użytych materiałów, i wyglądu zresztą też. Na flakonie srebrne logo w minimalistycznym stylu i korek, na którym widać tatuaż Richmonda (przynajmniej takie było założenie). Do nasady atomizera przyczepiono kutasika z napisem „It’s only Rock 'N’ Roll”. Można odczepić od butelki i przyczepić jako przyczepkę do innych przyczepek przy kluczach czy innych rzeczach (a lepiej do pełnego worka na śmieci od razu)… Jakie kto ma chcice.
Czyli po prostu- ta butelka jest tragiczna; traktować można ją jak biczowanie dla wzornictwa i odpust w 10-cio tysięcznej parafii. A teraz zapach.
Psik jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty; szyja, szyja, tors, włosy, nadgarstek. I „o Boże jaki wspaniały wetiwer, mroczny, kadzidlany, spróchniały, fenomenalny”. Po dwóch sekundach wrażenie trochę pada i ledwie dorównuje do Encre Noire, ale pojawia się motyw znany z Kenzo Indigo, czyli „nie jest najgorzej”. W tle nadal jarzą się wetiwerowe, przygasłe ogniska, ale na pierwszy plan wybijają elementy lekko cytrusowe, kręcące w nosie, bardziej świetliste niż z królestwa cienia. John Richmond for Men trzyma fason, ale po prostu wiedziałem, że to zbyt piękne i trwać wiecznie nie może. Równolegle obok dymnego wetiweru pojawia się nuta syntetycznego piżma, która niszczy ogólne wrażenie i to właśnie ten powiew lizolu wprowadza „dezorientację”. Gdyby do końca udało się utrzymać efekt początkowy to John Richmond for Men mógłby być uznany za zwrot w perfumerii męskiej… jaskółkę, która ma szanse czynić wiosnę. A tak jestem w kropce.
Całościowo, kompozycja na pewno zasługuje na poznanie (nie tylko przez mężczyzn), ale żeby uznać go dziełem sztuki to chyba jednak nie przejdzie. To liga niżej od Basali, M7 czy Encre Noire. I jeszcze ta butelka…
Nuty: wetiwer, drzewo cedrowe, ambra, pieprz, rozmaryn, melon, kardamon, imbir, kwiat pomarańczy, bergamota
Rok powstania: 2010
Twórca: Domitille Bertier
Dostępność i cena: woda toaletowa na wyłączność Sephory dostępna jest w trzech pojemnościach (30 mL- 155 zł, 50 mL- 220 zł, 100 mL- 300 zł); oprócz tego cała gama kosmetyków uzupełniających (płyn po goleniu, balsam po goleniu, dwa dezodoranty i żel pod prysznic).
Fot. nr 1 z johnrichmond.com
Fot. nr 2 z memyselfmeningioma.files.wordpress.com