Perfumy marki Chloe znajdziesz w perfumerii E-Glamour.pl
Chloe otwarcie przyznało się do szerzenia idei perfum androgynicznych, które czerpią z wielu twarzy kobiety. Moim zdaniem jak już się tak zapędzili to powinni uczynić ze swojej kolekcji serię uniseks, ale widać nie kalkulował się tak daleki ruch. W efekcie postawiono przed naszymi nosami trzy wody kolońskie mające stać się zwierciadłami trzech kwiatów: lawendy, neroli i nasturcji. O ile dwa pierwsze istnieją fizycznie w perfumerii, o tyle trzeci- nasturcja- to próba wykreowania aury rośliny za pomocą innych składników. Czy nasturcja w ogóle pachnie? Nie wiem. Chwilę warto też zatrzymać się na flakonami. Skrajny minimalizm jest czymś co uwielbiam. Chloe dało kolejny dowód, że nie trzeba wkładać sobie piórek w d…, żeby zrobić coś naprawdę ciekawego. Tym bardziej, że stosując metalowy korek, który odstaje od butelki (mówię o tej przerwie) wprowadzono pożądaną oryginalność. A teraz o zapachach.
„Kwiaty były zawsze w sercu marki Chloe, od początku jej istnienia. Chciałam zaoferować kolekcję kwiatowych wód kolońskich stworzonych z najwyższej jakości składników, które nadadzą tej kolekcji oryginalność i wyjątkowość.” To słowa Hannah McGibbon- Dyrektor Artystycznej Chloe. Czy faktycznie jest tak jak mówi?
Zacznę od Eau de Fleurs Capucine, bo przynajmniej z nazwy intryguje w najwyższym stopniu. To w końcu nasturcja wyrażona przez splot składników kwiatowych i żywiczno-leśnych, która wybrała za miejsce wzrostu nie otwartą przestrzeń, ale właśnie półcień. Capucine zaczyna się akordem nienazwanej zieleni, samej barwy jako takiej. Jednocześnie nie jest ani liściastym zapachem, ani nawet trawiastym. Prędzej widać tu lekko metalizowaną zieleń wodorostów i lekko słony akord soli. Paradoksalnie z morzem ma to niewiele wspólnego. Trochę czuję się wodzony za nos, ale sama twórczyni zapachu- Louise Turner- mówi tak:
„Wydaje się jakby pochodził z antycznej książki o botanice lub starego zielnika.”
Idąc tym tropem można uznać Capucine za pąk wodorostów w owym zielniku, na których powstały maleńkie kryształy soli. Jak dla mnie jest to efekt powalający na kolana i niespotykany wcześniej. Wielką zaletą jest jego obecność przez cały czas zmiany składników. Kiedy na scenę wchodzą kwiaty, on dalej trzyma kompozycję na wysokim poziomie, bo musimy sobie szczerze powiedzieć, że późniejsze nuty i akordy tych perfum są niższych lotów, a sposób poszczególnych przejść mało skomplikowany, ale nie beznadziejny. Jałowiec z żywicą galbanum daje efekt rozgrzanego żelazka. Jaśmin i konwalia wprowadzają elementy czystości. W tym momencie Capucine podoba się mniej. Niezidentyfikowane odczucia wywołuje we mnie baza tych perfum, gdzie akord zielony współgra ze skrajnie chemicznymi i typowo mainstreamowymi elementami. Zaznaczam, że potencjał jest tutaj obecny, więc na innej skórze może się ułożyć wszystko inaczej, lepiej… albo gorzej.
Eau de Fleurs Capucine
Nuty: bergamota, cytryna, neroli, galbanum, szałwia, jałowiec, róża, jaśmin, konwalia, ambra, piżmo
Twórca: Louise Turner
Rok powstania (całej trójki): 2010
Dostępność, cena, linia (całej trójki): wybrane perfumerie Douglas, 420 zł za 100 mL wody kolońskiej
Obecność wariacji nt. kwiatu pomarańczy mnie już nie dziwi, bo to już „enty” zapach operujący na tym składniku w tym roku. Tutaj w wersji świeżej, zupełnie pozbawionej „tropikalności”. Klasyczne iskrzenie o dużym natężeniu, prosta piramida, lekko ziołowe otwarcie i rozwodniony, ciut drzewny koniec. Żadnej większej filozofii w Eau de Fleurs Neroli nie ma. Średniak jak się patrzy.
Eau de Fleurs Neroli
Nuty: neroli, mandarynka, szałwia, bób tonka, piżmo, ambra, rozmaryn, drzewo cedrowe, piwonia
Twórca: Aliénor Massenet
Zupełnie inaczej widzę Eau de Fleurs Lavande. To lawenda, która mnie się podoba, bo paradoksalnie nie przypomina pościeli ani swojej wulgarnej męskiej twarzy. Malowana ciemnym fioletem, okraszona gnijącą zielenią fiołka rośnie w mroku na odległych moczarach. Trochę kręci w nosie, trochę głaska po głowie, ale nie można zarzucić jej bierności. Od spodu dźwigana przez niemarchewkowego irysa, który wnosi pożądaną ilość pudrowości, pięknie lśni w księżycowym świetle. W dużej części przypomina mi szyprową przecież kompozycję Life Threads Platinum, ale to przez podobne ułożenie fiołka. Lavande cały czas wisi nad w tych bagnistych oparach, pręży fioletowe kwiaty jakby mogły dodać uroku brunatno-zielonej mazi wokół.
I wreszcie tutaj widzę tę androgyniczność zakładaną przez Chloe. Mógłbym nawet sobie sprawić taką lawendę i chyba nawet sprawiłaby mi radochę. Myślę, że głównym nośnikiem pierwiastka męskiego jest wetiwer, który szczególnie w późniejszych momentach nadaje Lavande pożądaną, bardziej stonowaną barwę. Świetne.
Eau de Fleurs Lavande
Nuty: lawenda, fiołek, irys, wetiwer, bergamota, ambra, piżmo
Twórca: Domitille Bertier
Serię należy uznać za udaną, a w indywidualnym konkursie Lavande może na koniec roku okazać się pretendentem do pierwszej piątki w wyścigu po Księżycowego Albatrosa. Żelazkowe Capucine też nie jest złe, a Neroli można traktować jako średniaka. Ciekawe flakony i duże zużycie testerów w Douglasie pozwala upatrywać sukcesu linii, choć to pewnie (niestety) trend sezonowy.
Fot. nr 1 i 2 z douglas.pl
Fot. nr 3 z plantelements.com
Fot. nr 4 z mooseyscountrygarden.com