Tegoroczna premiera hiszpańskiego domu mody wysoko postawiła sobie samej poprzeczkę. Twórcy określają zapach mianem bursztynowego. Proszę zwrócić uwagę, że piszę „twórcy” a nie „polski dystrybutor”. Trudno zarzucić tu błąd tłumaczenia tym bardziej, że oprawa wizualna towarzysząca Ambar nawiązuje nad wyraz mocno do roślinnego minerału. Szara ambra (o dziwo podkreśla się jej naturalne pochodzenie) gdzieś tam kołacze, złoci kompozycje, ale nie wysuwa się na pierwszy plan. I dobrze. Oprócz niej zastosowano syntetyczny bursztyn 83 (czymkolwiek to jest; google mówi coś o zmywarce do posadzek ;P), który odpowiada w większości za tę żywiczną-morską nutę. Lecz zanim o zapachu słowo o flakonie… bursztynowym oczywiście. To dzieło Juana Gatti okraszone metalowym medalionem w stylu Art Nouveau, czyli stylu natury, obłych kształtów i innych roślinnych elementów. Całkiem nieźle prezentuje się w świecie realnym, choć plastikowy korek trochę psuje wrażenie. No i na sam koniec dodajmy pudełko. Kartonik wygląda jak wyprodukowany ze zużytych pudełek na jajka. To chyba miało być zapatrzenie na eko, ale efekt jest po prostu tragiczny. Jak żyję nie widziałem gorszego opakowania.
Za to zapach przedni. I wcale nie aż tak bardzo bursztynowy. Ambar przypomina bowiem kremowe Tam Dao. Co prawda brak tu drzewa sandałowego, ale jest cedr ociekający powoli ambrą. To sprawia, że kompozycje są podobne. Zresztą analogii może być więcej, choćby patrząc na nuty głowy. Kompozycja Diptyque była cytrynową bezą z niewypieczonym środkiem a Ambar już na początku miota iskrami mandarynki. Perfumy del Pozo są jednak pozbawione tego skrajnie słodkiego charakteru przy jednoczesnym dodaniu bardzo cielesnego bursztynu. Kto kiedyś palił ten minerał albo nawet pił jego nalewkę wie o czym mówię. Roślinna skała wydaje tylko trochę słodki, ale za to bardzo ciepły, słonawy, dymny zapach. Przez tę zasłonę przebija znowu coś ostrzejszego na kształt cytrusów, ale z pewną dozą zieleni i swoistym korzennym charakterem. Po spojrzeniu na spis nut dochodzę do wniosku, że to kardamon i zielona herbata. Brzmią tu naprawdę ciekawie.
W materiałach marketingowych znalazłem informację, że dwoma kluczowymi składnikami Ambar są bursztyn i irys. Z korzeniem cennego kwiatu mam jeden pewien problem, bo nie czuję tutaj pudrowości za grosz, nie czuję irysa. Ani na początku, ani w środku, ani nawet w bazie tych perfum. Rozpaczać nie będę, bo nie mąci mi to obrazu końca. Finiszuje Ambar w postaci półpłynnej, rozgrzanej i topiącej się. Na tym dopiero etapie czuć wyraźną ambrową nutę, która zdaje się lekko rumienić, a może nawet przypiekać. Świetna ta końcówka. Naprawdę.
Ambar powstał, żeby uczcić 35 lat pracy Jesusa del Pozo w świecie mody. Udało się. Korona błyszczy złotem jasnym i czystym. Sama kompozycja może być uznana za jeden z najciekawszych zapachów tej marki (obok In Black) i jedną z najlepszych tegorocznych premier.
Nuty: ambra, bursztyn, irys, piwonia, drzewo cedrowe, kardamon, zielona herbata, mandarynka, bergamota, szałwia
Rok powstania: 2010
Twórca: Marie Salamagne
Cena, dostępność, linia: 30 mL, 50 mL i 100 mL wody toaletowej kosztuje odpowiednio 134 zł, 207 zł i 267 zł.
Fot. nr 1 z oficjalnego press info.
Fot. nr 2 z oficjalnego press info.
Fot. nr 3 z vitra.com.pl