Tegoroczna edycja limitowana, która bazuje na świetnym O de Lancome, już jest w sklepach. Dla wielbicieli klasyka na pewno może być to nie lada gratka, bo O de L’Orangerie na prezentuje się więcej niż dobrze. Soczyste cytrusy, duże porcje zimnych i kwasowych nut, a do tego wszystkiego…
Fakt jednak faktem pozostaje, że wariacja Lancome to coś więcej. Nie więcej niż klasyk, ale na pewno na tle tegorocznych nowości wyróżnia się na plus. Pozwolę sobie jednak przejść do konkretów. Początek rzuca iskrami. Jest świeży i dość zielony. Na szczególną uwagę zasługuje połączenie nuty pomarańczowej z jaśminem. Ten transparentny duet w specyficzny lekki sposób układa się wśród akordów głowy. Jeśli już sobie go wyobrazimy to dalej jest łatwiej. O de L’Orangerie zaczyna pikować w stronę miękkiej, słonecznej odsłony kwiatu pomarańczy. Składnik ten może być w sumie odbierany dwojako. Pierwszą jego twarzą jest tropikalna duchota, parność i sporo ciepłej wilgoci. W kompozycji Lancome dominuje jednak druga wizja, czyli wietrzny, słoneczny i zabójczo wesoły akord. To ważne, kiedy mówimy o perfumach z założenia na cieplejszą porę roku.
Zarzuty? Generalnie jest to zapach więcej niż poprawny, ale po koniec sprawia wrażenie trochę chemicznego. Prawdopodobnie stoi za tym czymś drzewny benzoin, a ściślej mówiąc jego syntetyczny odpowiednik. Trudno jednak uznać to za przeważającą wadę wobec innych walorów O de L’Orangerie.
Nuty: kwiat pomarańczy, skórka pomarańczowa, jaśmin, benzoin, drewno cedrowe
Rok powstania: 2011
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: zapach dostępny w perfumeriach Sephora i Douglas; niestety cen nie pamiętam
Fot. nr 2 z bank-zdjec.pl