Katastrofy nie ma, choć na to wszystko wskazywało. Nadziei nie budził kiepski marketing, który odwoływał się do pustych i różowych frazesów. Butelka szczytem designerskiej myśli też nie jest. Sam zapach na ich tle wypada lepiej.
Generalnie jest prosto, miło, ale jednocześnie mało chemicznie, co jest niewątpliwym plusem kompozycji. Początek świeży z dużą dozą lekkich kwiatów. Później Signorina zaczyna się czerwienić, delikatnie wysładzać. Ładne to przejścia, ale trochę nazbyt oczywiste. Zdecydowanie brakuje mi tu niedopowiedzeń. Słodycz jest naturalna, czerwień czerwona i przyprószona kwaskowatą owocową nutą. W centrum kompozycji zaczyna się też trochę ciekawsza gra jadalnych, puszystych nut. Zestawienie kwiatowej maniery z tym śmietankowym, lekko spożywczym elementem pozwala ostatecznie wystawić tym perfumom notę „powyżej średniej”. Trzeba jednak pamiętać, jaka ta średnia na półkach perfumerii jest.
Broni zapachu też ładne zakończenie. Jest słodko, piżmowo, miękko. Gdzieś nawet można wyczuć zapodziane kwiatowe niuanse z początku. Signorina nabiera na tym ostatnim etapie bardzo miłej, cielesnej aury, ale więcej trudno o niej napisać.
Nuty: porzeczka, pieprz, nuta warzywna, Panna Cotta, jaśmin, piwonia, róża, piżmo, paczula
Rok powstania: 2012
Twórca: Sophie Labbé, Juliette Karagueuzoglou
Cena, dostępność, linia: zapach dostępny w trzech pojemnościach: 30 mL(239 zł), 50 mL (339 zł) i 100 mL (449 zł)
Trwałość: słaba, około 5 godzin
Fot. za punmiris.com